Wybrali się na targ w Azji i znaleźli coś dziwnego. To całkiem nowe zwierzę
Ci, którzy mieli szczęście widzieć to zwierzę na własne oczy, podkreślają, że nie potrafi chodzić po płaskiej powierzchni, np. po stole, i w ogóle nie boi się ludzi. Nic dziwnego, skamielinowiec dotąd ludzi nie widywał, a oni nie widywali jego. To zwierzę pojawiło się niedawno, jakby z zaświatów. I grozi mu, że, tak szybko jak się pojawiło, tak prędko zniknie.
Odkąd od 2015 roku mamy nowe polskie nazewnictwo ssaków, każdy przedstawiciel tej gromady taką nazwę dostaje. Także te nowo odkryte. W wypadku tego gryzonia z Indochin problem był jednak spory, gdyż trudno było jakąkolwiek polską nazwę wymyślić.
Okazało się bowiem, że zwierzę to nie należy do żadnej znanej nam istniejącej rodziny. Nie jest ani szczurem, ani wiewiórką, ani jeżozwierzem, ani żadnym współczesnym gryzoniem i z żadnym nie ma bliskich więzi. Całkowita nowość, która spokrewniona jest - i owszem - z innymi podobnymi ssakami Indochin, ale już dawno wymarłymi. Zupełnie jakby tego typu gryzonie zniknęły z powierzchni Ziemi dawno temu, a ten jakimś cudem uchował się w Laosie.
Dlatego otrzymał polską nazwę skamielinowiec laotański. Jako zwierzę, na które zoologowie mają swoje określenie - "żywa skamielina".
Na targu mięsa w Laosie znaleźli coś dziwnego
Istotnie, to jest cud. Trudno wyjaśnić, dlaczego ten gryzoń ukrywał się tak długo przed ludzkim okiem i do 1996 r. nikt (przynajmniej nikt spoza Azji) nie miał pojęcia o jego istnieniu i z czym taki niespotykany gatunek w ogóle jeść. Jeść - nomen omen, dodajmy, gdyż odkrycie skamielinowca nastąpiło w sposób często spotykany w wypadku zwierząt Azji czy Afryki. Na targu z mięsem.
- Robert Timmins wybrał się rutynowo na targ w Thakhek w prowincji Khammouan w Laosie, bo naukowcy często odwiedzają takie miejsca, by poszukać nowych zwierząt na straganach, które znosi się tu upolowane. I bingo - opowiada Radosław Ratajszczak, były dyrektor zoo we Wrocławiu i wicedyrektor zoo w Poznaniu, który przez wiele lat pracował w Indochinach i spotkał się także z tym gryzoniem.
Skamielinowiec z targowiska leżał martwy niedaleko stoiska z warzywami. Od razu przyciągnął uwagę, więc Timmins go kupił. Zwierzę nie przypominało mu niczego. Jasne stało się, że mamy odkrycie. Coś zupełnie nowego.
Laotańczycy nazywają go khanyou, a odkrywca Brytyjczyk Robert Timmins opisał go jako Laonastes aenigmamus, zaliczając zwierzę nie tylko do zupełnie nowego rodzaju gryzoni, ale na dodatek do nowej rodziny, nazwanej na potrzeby chwili gundioszczurowatymi. Takie dziwne połączenie. O co w nim chodzi?
Robert Timmins wybrał się rutynowo na targ w Thakhek w prowincji Khammouan w Laosie, bo naukowcy często odwiedzają takie miejsca, by poszukać nowych zwierząt na straganach, które znosi się tu upolowane. I bingo.
Ze szczurami sprawa jest jasna i wszyscy je znamy. Gundie natomiast to zwierzęta żyjące w Afryce i nieco podobne do kawii (świnek morskich) oraz gryzoni południowoamerykańskich. Bardzo możliwe, że wraz z nimi wyrastają ze wspólnego ewolucyjnego pnia związanego z dawnym kontynentem Gondawaną. Dlatego gundie, południwoamerykańskie gryzonie jak paki, kawie, szynszyle i inne, ale także jeżozwierze i wreszcie owo nowe odkrycie z Laosu, zalicza się wspólnie do podrzędu jeżozwierzowców. Zakładając, że mają ze sobą wiele wspólnego.
I nowy gryzoń z Laosu jakby to potwierdzał.
Skamielinowiec nie potrafi chodzić po płaskim
- Trochę przypomina szynszylę - przyznaje Radosław Ratajszczak, jeden z tych szczęśliwców, którzy skamielinowca widział i może podzielić się wrażeniami. - I, tak jak te gryzonie z Ameryki, porusza się po skałach niemal pionowych. Tam, gdzie żyje, wznoszą się takie ostre ostańce, które te zwierzęta pokonują bardzo sprawnie. Są znakomitymi wspinaczami.
Za to nie potrafią poruszać się po płaskim. - Gdy postawi się go na stole, wywraca się albo porusza niezdarnie jak kaczka - opowiada Radosław Ratajszczak.
To także sprawia, że skamielinowiec jest w zasadzie mocno uzależniony od okolicy, w której występuje. Nie potrafi migrować, nie dla niego dalekie wycieczki. - Nie ma zdolności relokacji - przyznaje polski zoolog. - Nie zmieni miejsca zamieszkania, w którym żył od dawna jako liściożerca, zupełnie bezpieczny i bez żadnej konkurencji. Co więcej, rekolonizacja przez te ssaki utraconych grup ostańców jest już potem niemożliwa, bo miedzy nimi są już tylko ryżowiska. To bariera dla tych gryzoni. Wiemy, co to oznacza. Że to gatunek bardzo wrażliwy.
Gdy postawi się go na stole, wywraca się albo porusza niezdarnie jak kaczka.
Dość powiedzieć, że krótko po odkryciu udało się namówić władze Laosu do akcji związanej z tym gryzoniem. Laos poczuł dumę, że go ma u siebie i postanowił się nią podzielić. Postawił billboardy głoszące, że oto w Laosie mieszka tak niezwykłe zwierzę z pradawnych epok, które przetrwało do dzisiaj.
- I w efekcie doszło do sytuacji jak z żółwiami, które w Indochinach zjada się, gdyż są długowieczne. Zjada się po to, by długowieczność przejąć - opowiada Radosław Ratajszczak. - Ludzie zaczęli kombinować, że skoro to prastare zwierzę, które przetrwało tak długo, to znaczy, że jest bardzo stare, długowieczne i dobrze byłoby je także zjeść, by żyć długo.
Było to widać chociażby na targach. Przed akcją bilbordową można było znaleźć sporo skamielinowców na straganach, teraz myśliwi informowali naukowców, że muszą ich szukać dużo dalej.
Zachowało się kilka filmów. Gryzoń może zniknąć
- To zwierzę ma jedno młode raz w roku. Jak na gryzonie to naprawdę niewiele. Tępienie ich musiało się odbić na liczebności - mówi zoolog z Polski. I podaje przykład: laotańskie biuro ochrony przyrody ma siedzibę... 50 metrów od targu, na którym znaleziono martwego skamielinowca.
Słowem, trzeba reagować, bo może się okazać, że tak szybko jak laotański gryzoń objawił się naszym oczom, tak szybko z nich zniknie. A przecież skamielinowiec został odkryty na targu w Thakhek dopiero w 1996 roku, w 1998 roku znaleziono kolejne osobniki na straganach i w wypluwkach sów, a dopiero w 2006 roku udało się zwierzę sfilmować.
Dzisiaj mamy kilka filmów, ale nadal mało wiemy o tym gryzoniu. - Występuje w sześciu różnych stanowiskach w Indochinach i wiele wskazuje na to, że to nie jeden gatunek, ale sześć odrębnych - mówi Radosław Ratajszczak, który planuje akcję ochrony zwierzęcia, może we współpracy z którymś z polskich ogrodów zoologicznych.
Sprawa nie jest łatwa, bo wymaga czasu. Dyrektor Ratajszczak wspomina, że gdy sprowadzał świnie wisajskie i jelenie Alfreda (dzisiaj sambar kropkowany) z Filipin, to otrzymanie zgód na ich wywóz trwało odpowiednio 8 i 5 lat. W przypadku skamielinowca to także będą lata i bez finansowego wsparcia oraz zaangażowania władz Laosu się nie obejdzie.