Top 3 najbardziej nietypowych pupilów. Zapomnijcie o słodkich kotkach i pieskach

Brakuje ci towarzysza domu? Myślisz o kupnie bądź przygarnięciu zwierzaka? Nie jesteś jedyną taką osobą. Jednak nie wszyscy decydują się tutaj na psa, kota, czy nawet królika bądź szynszyla. Niektórzy wolą… bardziej ekstremalne wrażenia.

"Ja Ciebie biorę za wieprza i ślubuję Ci...". Jak widać śluby udzielane świnkom, też mają miejsce (zdjęcie ilustracyjne).
"Ja Ciebie biorę za wieprza i ślubuję Ci...". Jak widać śluby udzielane świnkom, też mają miejsce (zdjęcie ilustracyjne).Jam Press/@marcelaiglesiashollywood / SplashNews.com/East NewsEast News
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Para Brytyjczyków - Steve Jenkins i Derek Walter - pewnego razu dostała w prezencie od znajomej świnkę miniaturkę. Jako że byli oni miłośnikami zwierząt, a ich dom zamieszkiwała gromadka przygarniętych psów i kotów, to nie zastanawiali się długo i przyjęli zwierzę w swoje progi. Jednak z czasem zaczęli zauważać, że miniaturowa świnka, którą nazwali Esther, przestaje być... miniaturowa.

Okazało się, że zwierzę było zwykłą świnią hodowlaną. Czy to jednak sprawiło, że panowie zechcieli oddać zwierzę? Nic z tych rzeczy - zdążyli się już tak zżyć ze swoim nowym pupilem, że o takim rozwiązaniu nie mogło być mowy. Zamiast tego powoli zaczęli zmieniać swoje życie pod wpływem świnki - najpierw odrzucając jedzenie mięsa, potem przechodząc na weganizm, aż w końcu... przeprowadzając się na farmę, gdzie Esther, która będąc w dorosłym wieku ważyła ok. 300 kg, mogła w pełni zaspokajać swoje potrzeby i żyć komfortowo. Relacja Jenkinsa oraz Waltera z Ester doprowadziła nawet do wydania przez nich książki o tej historii - "Esther the Wonder Pig, czyli jak dwóch facetów pokochało świnię".

Ale właściwie dlaczego w ogóle niektóre zwierzęta - takie jak świnie - najczęściej zjadamy, a z innych robimy domowych pupili? Okazuje się, że jest to czysto arbitralny podział oparty o wiarę w różnice między zwierzętami, które jemy, a tymi, które trzymamy jako zwierzęta domowe. Zjawisko to nosi nazwę "karnizmu". Termin ten wymyśliła amerykańska psycholożka społeczna Melania Joy.

Według niektórych badaczy prawdopodobne jest, że nie zjadamy tych zwierząt, którym przypisujemy ludzkie cechy.

"Wydaje mi się, że w pewnym stopniu wraca to do tabu kanibalizmu. Zwierzęta, które stają się "honorowymi ludźmi", są w największym stopniu wyłączone spod stania się potencjalnym pokarmem" - stwierdziła w rozmowie z portalem medium.com dr Catie Gressier, antropolożka kultury z Uniwersytetu w Melbourne.

Jednak możliwe, że niektórzy poszli w traktowaniu przedstawicieli poszczególnych gatunków jako członków rodziny... o krok za daleko.

Rosyjska rodzina

Wielka miłość Rosjan do niedźwiedzi jest znana - od maskotki olimpiady w Moskwie w 1980 r. - Miszy, poprzez viralowy fotomontaż, na którym Władimir Putin dosiada wielkiego niedźwiedzia, po... traktowanie tych wielkich stworzeń jako zwierzęta domowe.

Takie podejście do niedźwiedzia brunatnego jest bliskie Jurijowi i Swietłanie Panteleenko. Para przygarnęła małego trzymiesięcznego niedźwiadka do domu po tym, jak myśliwi znaleźli go błąkającego się po lesie. Opiekunowie podkreślają, że utrzymanie niedźwiedzia nie należy do najtańszych, ponieważ Stefan (tak nazywa się niedźwiedź) codziennie pochłania 25 kilogramów ryb, warzyw i jajek. Ale rodzinie się nie żałuje, prawda?

Dodatkowo para nauczyła pupila pomagać im w podlewaniu grządek, więc można powiedzieć, że nie jest on całkowicie ich "utrzymankiem" i w jakiejś mierze odwdzięcza się swoją pracą.

I o ile wszystko brzmi tutaj dobrze, to jedna prośba - nigdy, przenigdy nie próbujcie sami tego w domu. Dla dobra swojego i - przede wszystkim - zwierzęcia.

"Król Lew" wersja polska

W tego rodzaju zestawieniu nie mogło oczywiście zabraknąć polskiego akcentu - to w końcu naturalne, że w robieniu dziwnych rzeczy Polacy ścigają się z Rosjanami. Dlatego rękawice Jurijowi i Swietłanie Panteleenko mógłby z powodzeniem rzucić Leszek Bielenda, przedsiębiorca z Głogowa Małopolskiego, który w swoim przydomowym ogrodzie hodował... lwa.

A zaczęło się tak, że biznesmen dostał Simbę - tak nazywa się ten król ogrodu - na przechowanie w sierpniu 2009 roku. Wtedy lwiątko miało zaledwie cztery miesiące i ważyło 20 kilogramów. Później zwierzę miało wrócić do objazdowego cyrku, ale Bielenda przywiązał się do niego na tyle, że postanowił je zatrzymać. Jak powiedział, tak zrobił.

Czy to było legalne, zapytacie? Niekoniecznie, bo według polskiego prawa lwa można hodować wyłącznie w cyrku bądź ZOO. Biznesmen zdecydował się więc założyć to pierwsze i jednocześnie zaczął zmieniać swoją posiadłość w twierdzę, m.in. z wybiegiem oraz trzymetrowym ogrodzeniem wkopanym 1,5 metra pod ziemię. Trzeba przyznać, że to rzeczywiście niezły cyrk. Tylko czy cyrk to odpowiednie miejsce dla zwierząt?  Jest dużo argumentów, żeby uważać, że nie.

Mateusz Czerniak

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas