​Anna Jaklewicz: System musi działać skutecznie, bo sprzątać można w nieskończoność

W Polsce brakuje krajowego systemu ewidencji dzikich wysypisk. Jednej aplikacji, strony internetowej, gdzie można by takie miejsca zgłaszać konkretnej instytucji, odpowiedzialnej za monitorowanie zgłoszeń i faktyczne reagowanie na problem - zwraca uwagę w rozmowie z Interią Anna Jaklewicz, podróżniczka, archeolożka, organizatorka akcji sprzątania Polski "Książka za worek śmieci".

Anna Jaklewicz
Anna JaklewiczKsiążka za worekmateriały prasowe
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Pierwsza edycja akcji odbyła się w marcu 2019 r. Od tego czasu wolontariusze regularnie łączą siły, sprzątając razem lasy, brzegi rzek czy miejskie parki. Za włożony trud i zaangażowanie otrzymują w prezencie książkę. W ciągu dwóch i pół roku uczestnicy akcji sprzątali wspólnie m.in. Warszawę, Kraków, Gdańsk, Łódź, Wrocław, Rzeszów, Poznań, Katowice, Częstochowę czy Gorzów Wielkopolski, zbierając dziesiątki ton odpadów. Osiemnastą już odsłonę akcji "Książka za worek śmieci" zorganizowano przed paroma tygodniami. 18 września 740 wolontariuszy zebrało w szesnastu miastach 25 ton odpadów oraz tysiąc kilogramów elektrośmieci.

Dariusz Jaroń, Interia: 25 ton śmieci to dużo czy mało?

Anna Jaklewicz:  Jedno i drugie. Potrzeby są dużo większe. Akcja była realizowana w dużych miastach, natomiast problem jest najbardziej widoczny w lasach pod miastami, na terenach Lasów Państwowych. Rocznie usuwanych jest w Polsce około 12-13 tysięcy dzikich wysypisk. To, co próbujemy robić, to jest promil potrzeb. Chcemy unaoczniać skalę problemu i edukować. Cieszę się, kiedy na sprzątanie przychodzą rodziny z małymi dziećmi. Uczymy je od małego, że śmiecenie to nie tylko kwestia estetyki, ale wycinek dużo szerszego problemu ekologicznego. Jestem zadowolona z wrześniowej edycji akcji, udało się dużo zrobić, ale z drugiej strony nie chciałabym, żeby takie inicjatywy w ogóle były potrzebne.

Kim są wolontariusze kampanii "Książka za worek śmieci"?

Największą grupę stanowią trzydziesto i czterdziestolatkowie. Tak jak wspomniałam, często przychodzą z małymi dziećmi, bardzo zaangażowanymi. Przychodzą też osoby starsze. W Częstochowie do akcji przyłączyli się słuchacze uniwersytetu trzeciego wieku. Mój tata do niego należy, poinformował swoich znajomych, był spory odzew. Seniorzy zgłaszają się rzadziej ponieważ akcja promowana jest przede wszystkim w social mediach. Staram się docierać do mediów tradycyjnych, ale główna komunikacja odbywa się w internecie, co przekłada się na wiek wolontariuszy.

Książka za worekmateriały prasowe

Zgodzisz się ze zdaniem, że troska o  środowisko to w głównej mierze domena ludzi młodych?

Nie widzę tej zależności. Nie dzieliłabym naszego społeczeństwa w ten sposób, mówiąc, że młodzi dbają o środowisko, a starsi nie. Podział jest inny. O ekologię martwią się osoby wykształcone, świadome naszego wpływu na środowisko. Zastanawiam się, jak edukować pozostałych? Jak dotrzeć do osób, w domach których nie przywiązuje się wagi do ochrony środowiska? Jak je zaangażować? Częściowo staram się to robić poprzez prowadzenie warsztatów ekologicznych w szkołach. Edukacja od najmłodszych lat to najlepsza recepta. Dzieci są najbardziej wrażliwe na krzywdę zwierząt i przyrody, są bardzo empatyczne.

Jak ta empatia objawia się na warsztatach?

Opowiadam dzieciom o tym, jak zwierzęta cierpią na zaśmiecaniu przyrody. Pokazuję konkretne przykłady - żółwia, wieloryba lub ptaka, w którego żołądku znajdują się plastikowe odpady. Na dzieci to działa, szukają nieskomplikowanych rozwiązań, starają się pomóc. Gdy mówię o wielkiej pacyficznej plamie śmieci, padają z sali pytania, dlaczego tego nie sprzątniemy? Ktoś powie, że to naiwne, ale dorośli zamiast szukać odpowiedzi, często ograniczają się do dyskusji o pieniądzach, logistyce i ogromie problemu. Gdy mówię młodzieży o oleju palmowym, wprost proponują, że skoro przez produkcję tego specyfiku giną orangutany na Borneo, może przestaniemy go używać? Wiem, że nie ma prostych rozwiązań, jeden olej czy paliwo trzeba zastąpić drugim, ale dzieci mają entuzjazm i wolę działania, której nam, dorosłym, często brakuje. Wierzę, że odpowiednio ukierunkowane nie stracą wrażliwości na przyrodę i ochronę zwierząt.

Książka za worek / Jeremi Astaszowmateriały prasowe

Wspomniałaś o tym, że nie te osoby sprzątają, które wcześniej śmiecą. To jest wspólny problem każdego, kto zajmuje się przywracaniem porządku na łonie natury w Polsce, od pracowników Tatrzańskiego Parku Narodowego po organizatorów Czystych Tatr czy Czystej Plaży. Mamy grupę ludzi, która chce sprzątać, ale jak dotrzeć do tych, którzy śmiecą i śmiecić będą?

Skłaniam się w stronę dwóch rozwiązań. Edukacji ekologicznej wpisanej szeroko w system edukacji, a także zaostrzeniu kar i poprawie wykrywalności sprawców. Trochę się w tym roku zmieniło. Kary za śmiecenie w naturze, wyrzucanie odpadów w lasach, wzrosły nawet do pięciu tysięcy złotych. Osoby indywidualne pewnie ta kwota odstraszy, ale dla firm wywożących na przykład pozostałości budowlane do lasu to żadna kara. I tak wyjdzie taniej niż utylizacja. Zamiast pięciu zaproponowałabym w takich przypadkach pięćdziesiąt tysięcy złotych. Kolejna sprawa to inwestycja w fotopułapki, bo tylko dzięki nim możemy namierzyć sprawców. Lasy Państwowe na szczęście zaczynają iść w tym kierunku. Oby coraz szybciej.

Czyli klucz tkwi w zaostrzeniu przepisów i ich egzekwowaniu

System musi działać skutecznie, bo sprzątać można w nieskończoność. Jedni będą śmiecić, a drudzy po nich sprzątać. Problem pojawia się ciągle w tych samych miejscach. Prowadziłam kilka razy w Warszawie akcję sprzątania Wisły po jej praskiej stronie. Dzielnica Wisła organizuje również sprzątanie tego terenu, co roku w trzeci weekend września aktywnie działa tam kilka grup, a kłopot jest nadal ogromny. Jeżeli nie jesteśmy w stanie upilnować takiego skrawka ziemi, to jak mielibyśmy to zrobić w całym kraju? Wiem, że brakuje finansów, ale zainteresowanie władz ochroną przyrody musi być zdecydowanie większe.

W akcji udział biorą nawet najmłodsi
W akcji udział biorą nawet najmłodsiKsiążka za worek / Jeremi Astaszowmateriały prasowe

Mówimy o terenach miejskich. A jak jest daleko w lesie, gdzie można wjechać ciężarówką i wyrzucić starą lodówkę czy pęknięty sedes?

Nie rozumiem tego zjawiska. O ile prostszym rozwiązaniem jest zawiezienie śmieci do Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych (PSZOK) w swoim mieście lub dzielnicy. Śmieci gabarytowe można też wystawić przed blok w odpowiednim miejscu i czasie. Jeśli natomiast mieszkamy w domku jednorodzinnym, skontaktujmy się z odbiorcą odpadów gabarytowych w naszym mieście. Najczęściej gabaryty lub elektrośmieci zostaną odebrane wprost z naszego domu. Zamówienie odbioru takich śmieci jest wówczas darmowe dla osób indywidualnych, z zachowaniem wyznaczonych przez gminę limitów. Sądzę, że gabarytowe odpady wywożone są do lasów z braku świadomości. Gdy prowadzę zajęcia edukacyjne i opowiadam o PSZOK-ach, okazuje się, że mało kto słyszał o ich istnieniu.

Myślisz o tym, żeby zorganizować akcję sprzątania w lasach?

Tak. Ale logistyka jest trudniejsza. W miastach łatwiej o ochotników, łatwiej dojechać im na miejsce zbiórki niż do punktu w środku lasu oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od domu.

To co z tymi lasami? Co mogłoby pomóc?

Brakuje ogólnopolskiego systemu ewidencji dzikich wysypisk. Jednej aplikacji, strony internetowej, gdzie można by takie wysypiska zgłaszać konkretnej instytucji, odpowiedzialnej za monitorowanie tych zgłoszeń i faktyczne reagowanie na problem. W swojej rodzinnej Częstochowie wykonałam chyba osiem telefonów, zanim dotarłam do osoby, która przyjęła zgłoszenie. Nic się nie zmieniło, wysypisko dalej jest, a ja jako zgłaszająca nie dostałam żadnej informacji dotyczącej dalszych losów zgłoszonego wysypiska. To ogromny problem, który zniechęca do działań społecznych i powoduje, że często poddajemy się na poziomie biurokracji. Nie mamy pojęcia do kogo dzwonić, sami urzędnicy zresztą też często nie wiedzą, kto jest odpowiedzialny za dzikie wysypiska w gminie. Dlatego uważam, że potrzebujemy rozwiązań ogólnopolskich - jednolitych procedur, dzięki którym łatwiej byłoby zgłaszać dzikie wysypiska oraz wyznaczać sensownie miejsca instalacji fotopułapek.

W polskich lasach często możemy natknąć się na wyrzucone opony
W polskich lasach często możemy natknąć się na wyrzucone oponyKsiążka za worekmateriały prasowe

Ludzie zostawiają w lasach przeróżne odpady. Coś cię jeszcze może zaskoczyć?

Ostatnio zauważyłam dziwny trend - nakładanie na gałęzie drzew butelek. Nie rozumiem zupełnie tego pomysłu. Czy ktoś uważa to za zabawne? Jeżeli ktoś wie, niech mi podpowie. Podczas akcji sprzątania najczęściej znajdujemy właśnie butelki, ale i opony, fotele, stare zabawki, a nawet pieluchy jednorazowe. Żaden typ śmieci mnie już nie zaskoczy. Jedyne co mnie zaskakuje, to bezmyślność.

A zaskoczenia na plus?

Bardzo pozytywne jest zaangażowanie coraz większej liczby osób w społeczne akcje sprzątania. 18 września, w akcji "Książka za worek śmieci" wzięło udział ponad 700 osób.  To duża grupa osób wrażliwych społecznie. A zapewniam, że grzebanie w cudzych śmieciach to nic przyjemnego. Podziwiam więc tych, którzy razem ze mną sprzątają brudne, zapleśniałe, zarobaczone odpady. To właśnie energia tych wszystkich zaangażowanych osób napędza mnie do działania. No i w grupie możemy zrobić dużo więcej. Słyszałeś o efekcie pierwszego papierka?

Tak. Trudniej śmiecić tam, gdzie jest czysto.

Właśnie. Dzięki grupie możemy wysprzątać wytypowane miejsce do ostatniego śmiecia. A jak jest czysto, są opory, żeby zostawić tam po sobie pierwszy papierek. Obserwuję to zjawisko obok swojego bloku, gdzie ostatnio powstaje składzik odpadów poremontowych. W miejscu, gdzie był trawnik, ktoś postawił worek z gruzem. Ktoś następny połamane krzesło, uschniętą roślinę. Po kilku dniach sterta rośnie, a swoje śmieci dodają kolejne osoby. I tak najczęściej tworzą się dzikie wysypiska.

Książka za worekmateriały prasowe

Jak twoja akcja wygląda od kuchni? Kto to inicjuje - ty czy konkretne miasto?

Zaczynam od kontaktu z odpowiednimi wydziałami urzędów miejskich. Te pomagają mi w typowaniu miejsc do sprzątania lub przekierowują do organów zarządzających terenami, które mogą wymagać interwencji. Mogą to być zarządy dróg miejskich, lasy miejskie, Lasy Państwowe. Trzymam się zawsze jednej zasady - podczas akcji nie sprzątamy terenów prywatnych. Te powinni posprzątać właściciele. Ustalamy też zasady współpracy dotyczące chociażby dostarczania worków i odbioru zebranych śmieci. Muszę przyznać, że im dłużej współpracuje z miastami, tym bardziej staję się wyrozumiała dla urzędników.

Co masz na myśli?

Tego typu akcje bywają krytykowane. Czasem słyszę, że robimy coś za kogoś, że wyręczamy władze. Być może. Pewnie w idealnym świecie sprzątaniem zajmowałyby się wyznaczone do tego instytucje. Wiem jednak, że te często zmagają się z problemami finansowymi. Zwłaszcza w pandemii, budżety wielu miast zostały solidnie poobcinane. Czasem z kolei śmieci przybywa tak szybko, że gmina nie ma mocy przerobowych, żeby nadążyć z ich sprzątaniem. Współpraca i zrozumienie zawsze przynoszą więcej korzyści niż krytyka. Nie usprawiedliwiam problemów natury administracyjnej, braku konkretnych rozwiązań związanych z ochroną środowiska, natomiast usprawiedliwiam urzędników. To często też ludzie, którym zależy, by ich miasta były czyste.

Jesteś po rozmowach z miastem. Co dalej?

Równolegle szukam koordynatorów. Mam sporo zaufanych osób w dużych miastach, doświadczonych w organizowaniu akcji społecznych. Koordynatorzy udają się na miejsce zbiórki śmieci, weryfikują stan zaśmiecenia, ustalają punkty zbiórki uczestników i pozostawienia odpadów po akcji. Organizacja takich wydarzeń to wbrew pozorom duża logistyka. Potem ustalam harmonogram działań dla wszystkich miast, a na trzy tygodnie przed akcją rusza kampania promocyjna. Zamawiam książki, rękawice, worki i rozsyłam je do poszczególnych miast, Staram się przy tym produkować jak najmniej śmieci. Dlatego podczas akcji nie rozdaję zbędnych gadżetów - tylko to, co niezbędne.

Książka za worekmateriały prasowe

Mówisz, że kupujesz książki. Nie ma możliwości nawiązania współpracy z wydawcami?

Na początku, kiedy moja akcja towarzyszyła festiwalom literackim czy podróżniczym, faktycznie prosiłam zaprzyjaźnionych autorów i wydawców o podarowanie kilku egzemplarzy. Dziś potrzebuję tysięcy książek. Nie ma wydawcy, który miałby możliwość wsparcia mnie na taką skalę. A jeśli jest, niech da znać! Dlatego do organizowania akcji ogólnopolskich potrzebuję wsparcia sponsorów. Bez nich nie działalibyśmy na taką skalę, jak obecnie.

Na jakie tytuły stawiasz?

Głównie na literaturę faktu. To mój ulubiony typ i chyba bezpieczny wybór. Literaturę non-fiction staram się wzbogacać o pozycje edukacyjne dotyczące zmian klimatycznych czy ochrony środowiska.

Co może zrobić każdy z nas, żeby wokół było czyściej?

Jeśli komuś jest bliska idea mojej akcji niech spróbuje zorganizować coś podobnego w swojej okolicy. Na początku - na małą skalę. Można skrzyknąć przyjaciół, sąsiadów, rodzinę i zadzwonić do urzędu miasta, zapytać, jakie są możliwości. Każdy z nas może aktywować swoją społeczność. Wystarczą chęci i inicjatywa. Nie czekajmy, aż inni zrobią coś za nas. Bierzmy sprawy w nasze ręce i nie bądźmy obojętni.

"Zwierzostan": KrowyPOLSAT GO
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas