​Klimat to wytrzyma. Z ludźmi gorzej

Dotąd kryzys klimatyczny był daleko. Przez lata wydawał się tak samo nierealny, jak uderzenie asteroidy w Ziemię albo wybuch pandemii. I nagle okazało się, że już tu jest. U nas, w Polsce, i zagrozi dosłownie każdemu.

Zalany parking przy ul. Ostrobramskiej w Szczecinie
Zalany parking przy ul. Ostrobramskiej w Szczecinie Marcin Bielecki PAP
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

SMS z RCB z ostrzeżeniem przed bardzo silnym wiatrem albo burzami. Kolejny taki w ostatnich dniach. Czy to rzeczywiście już zmiany klimatyczne, czy może typowa dla naszej szerokości geograficznej pogoda?

Klimatolodzy, jak mantrę powtarzają: "ekstremalne zjawiska pogodowe wraz ze zmianami klimatycznymi będą się pojawiać coraz częściej". I rzeczywiście te intensywne zjawiska pojawiają się coraz częściej. W Kanadzie przez trzy dni z rządu odnotowywano rekordy temperatur, ostatni to 49,6 st. Celsjusza. Z powodu bezprecedensowej fali upałów zmarły tam co najmniej 233 osoby. Na Syberii, kojarzonej raczej z chłodem, pożary trwają już w zasadzie cały rok. Na Madagaskarze ludzie umierają z głodu z powodu suszy. To wszystko są informacje z ostatniej doby.

Większość na takie wiadomości ze świata reaguje co najwyżej wzruszeniem ramion. Co innego doniesienia z kraju. Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku informuje, że wczoraj nad ranem strażacy interweniowali 74 razy w związku z nawałnicami, które przeszły przez województwo pomorskie. W Szczecinie przy usuwaniu skutków gwałtownej ulewy, która przeszła nocą pomagają terytorialsi i służby miejskie.

A może tylko wiemy więcej?

"Nagła powódź lokalna (Flash Flood) jest to nagłe zalanie lub/i podtopienie terenu (skutek) w wyniku wystąpienia silnego, krótkotrwałego opadu deszczu (przyczyna) o dużej wydajności (objętości, warstwy wody) na stosunkowo niedużym obszarze zlewni rzecznej lub zurbanizowanej zlewni miejskiej (bez udziału cieku wodnego)" - pisze w swoim raporcie "Klęski żywiołowe a bezpieczeństwo wewnętrzne kraju" IMGW. W latach 70. takich powodzi było w Polsce 216, w latach 80. - 400, w kolejnej dekadzie 504, w latach 2001-2010 aż 984. Czy teraz jest ich więcej? IMGW nie podaje danych za ostatnią dekadę. Ale wnioski można wyciągnąć z informacji zebranych w Europejskiej Bazie Danych dot. Gwałtownych Zjawisk Pogodowych (European Severe Weather Database). W latach 2000-2010 odnotowano 10975 takich zdarzeń, a w latach 2010-2020 było ich 59527.

Oczywiście można twierdzić, że w czasach komórek i bezproblemowego dostępu do internetu informacje rozchodzą się szybciej, wiec teraz po prostu więcej wiemy o takich zdarzeniach. Można też argumentować, że zabetonowaliśmy miasta i woda nie ma gdzie odpływać. Tyle, że przynajmniej ten ostatni argument dotyczy skutków takich zjawisk, ale nie ich liczby.

Kolejne oblicze zmian klimatycznych to susze, o których ONZ mówiła niedawno, że stają się plagą równie znamienną w skutkach, co pandemia. "Ogólne pojęcie suszy rozumiane jest jako zauważalny brak wody, który powoduje szkody w środowisku i gospodarce, a także wyraźną uciążliwość lub nawet zagrożenie dla ludności" - to definicja podana we wspomnianym już raporcie IMGW. Do suszy, która wraca u nas do lat, zdążyliśmy się już trochę przyzwyczaić. Głównie narzekają na nią rolnicy, a większość społeczeństwa odczuwa ją wraz z podwyżkami cen sezonowych warzyw i owoców. Kilka razy każdego lata pojawiają się też informacje, że było ryzyko wyłączenia prądu, bo - co dla wielu może stanowić zaskoczenie - elektrownie generują prąd dzięki wodzie z rzek, a te wysychają. W tym roku zanim lato zaczęło się na dobre już ponad sto gmin apeluje do mieszkańców, by rzadziej odkręcali kurki. W kilku miejscach trzeba było też podstawić beczkowozy, bo wody zwyczajnie zabrakło. A tak nie było jeszcze chyba nigdy, na pewno nie przed tym, jak wakacje rozkręciły się na dobre.

Najgorętsze lato w życiu

Lato, wiadomo, przyjdą upały. Z prognoz długoterminowych wynika, że może nas czekać najgorętsze lato w historii. Podobnie, jak najgorętsze było to przed rokiem. I jeszcze rok wcześniej. Dokładnie, jak na popularnym ostatnio memie synek stwierdza: "Tato, to najgorętsze lato w moim życiu". "Nie synu" - odpowiada ojciec - "To najchłodniejsze lato do końca twojego życia".

Tej katastrofy nie będziemy doświadczać kolektywnie, jako ludzkość. Dotknie każdego z nas indywidualnie, bo nie jesteśmy konstrukcją ulepioną z demografii, wskaźników czy idei, tylko organizmami, które są w stanie funkcjonować wyłącznie w określonym zakresie temperatur.

Gdzie znajduje się ta granica, której nie wytrzymamy? Gdy ciało osiąga ponad 41 st. Celsjusza zaczyna dochodzić do nieodwracalnych uszkodzeń mózgu. Wcześniej pojawiają się inne problemy. Z badań opublikowanych przed trzema laty wynika, że sezonowy wzrost temperatury skutkuje wzrostem "zaburzeń zdrowia psychicznego, samookaleczeń lub samobójstw oraz celowych obrażeń i zabójstw" o odpowiednio 4,8 proc., 5,8 proc. i 7,9 proc. W ubiegłym roku opublikowano badania, z których wynika wysokie temperatury w tygodniach poprzedzających poród skutkują zbyt wczesnym pojawieniem się skurczy, niską wagą urodzeniową dzieci oraz podwyższoną liczbą ich zgonów. Do tego trzeba jeszcze dodać, że niektóre leki, w tym m.in. beta-blokery, czyli najważniejsze z preparatów stosowanych w kardiologii, hamują zdolność organizmu do termoregulacji.

Ssakom ciepło daje życie, ale może je też zabić. Sukces ewolucyjny naszych przodków był powiązany z faktem, że ciepłokrwiste zwierzęta są w stanie aktywnie poszukiwać jedzenia, polować i uciekać bez względu na warunki pogodowe. Ale jest druga strona medalu: nasze ciała muszą pozbywać się nadmiaru wyprodukowanego przez mięśnie ciepła. Bez tego następuje przegrzanie i śmierć.

Żeby nasz system chłodzenia działał, temperatura powietrza musi być wystarczająco niska, by przechwytywała ciepło ciała. Jeśli zrobi się za ciepło, system zawodzi. Dokładna temperatura, przy której nasz organizm nie jest się w stanie skutecznie się chłodzić jest zależna od wilgotności. Przy 90-proc. wilgotności powietrza temperatura 40 st. wystarczy, by zabić człowieka w ciągu kilku godzin. Gdy pocenie nie schładza już organizmu, temperatura ciała rośnie do ponad 39 st. tętno przekracza 180 uderzeń na minutę, a organy wewnętrzne przestają spełniać swoje funkcje. Człowiek się psuje.

Dziś warunki prowadzące do tak ekstremalnej reakcji naszego organizmu są rzadkie. Ale wraz z ocieplaniem planety mogą stać się wręcz pospolite. W ciągu ostatnich 40 lat liczba regionów doświadczających ekstremalnych upałów wzrosła pięćdziesięciokrotnie. A jeśli globalna temperatura wzrośnie o cztery stopnie, to śmiercionośne fale upałów takie jak ta, która w 2003 r. zabiła Europie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, będą powracały każdego lata. Pod koniec tego stulecia, według szacunków Banku Światowego, najzimniejsze miesiące w roku w Ameryce Południowej, Afryce czy na wyspach Pacyfiku będą cieplejsze niż dzisiejsze miesiące najcieplejsze.

Na krótką metę oczywiście to wszystko przetrwamy. Na dłuższą - nie mamy szans. Oczywiście, możemy się chronić przed skwarem, chłodzić wodą (jeśli będzie) albo polegać na klimatyzacji. Tyle, że te rozwiązania podczas naprawdę długotrwałych upałów zdadzą się na nic, jeśli zabraknie wody albo prądu do zasilania klimatyzacji.

W zeszłym tygodniu naukowcy z NASA i NOAA odkryli, że według danych satelitarnych "Ziemia ociepla się szybciej niż oczekiwano" i że nierównowaga energetyczna planety - różnica między tym, ile energii słonecznej pochłania Ziemia, a ile promieniuje z powrotem w kosmos - podwoiła się w ciągu ostatnich 15 lat.

***

Suplement dla klimatycznych denialistów

Z eksperymentów i to przeprowadzonych już w połowie XIX w. wynika jednoznaczne powiązanie emisji dwutlenku węgla z ocieplaniem planety. I tak, w 1827 r. francuski matematyk i fizyk Joseph Fourier ustalił, że energia słoneczna nie wystarczyłaby do podtrzymania na Ziemi przyjaznych życiu temperatur. W 1837 r. rozwinął hipotezę zakładając, że działalność człowieka może wpłynąć na globalną temperaturę. "Stworzenie i postępu ludzkiego społeczeństwa oraz działanie sił natury mogą, w wielkiej skali, doprowadzić do niezwykłych zmian w stanie powierzchni, dystrybucji wody i wielkich ruchach powietrza. W ciągu stuleci takie efekty muszą wywołać zmiany średniej temperatury".

To była hipoteza, ale już w 1856 r. chemiczka i sufrażystka Eunice Newton Foote, jako pierwsza zbadała to, jak różne gazy przechwytują ciepło. Wypełniając szklane cylindry parą wodną, dwutlenkiem węgla czy powietrzem rozrzedzonym lub wtłoczonym pod większym ciśnieniem sprawdzała, jak będzie zmieniać się ich temperatura pod wpływem promieni słonecznych. Ustaliła, że cylindry wypełnione parą wodną i CO2 ogrzewały się mocniej. "Atmosfera złożona z tego gazu sprawiłaby, że na naszej ziemi panowałaby wysoka temperatura" - pisała w "American Journal of Science". Trzy lata później podobny eksperyment przeprowadził Irlandczyk John Tyndall. Był tak zdumiony wynikiem eksperymentu, że powtórzył go setki razy. Opierając się na jego badaniach, szwedzki fizyk Svante Arrhenius stworzył w 1896 r. pierwszy matematyczny model zmian klimatycznych. Próbując ustalić, jak zawartość CO2 w atmosferze mogła wpływać na przebieg epok lodowcowych stwierdził, że podwojenie zawartości CO2 w atmosferze podniosłoby temperaturę Ziemi o 5 do 6 st. Celsjusza.

Wiemy, ile dwutlenku węgla przez ostatnich 150 lat wyemitowała ludzkość. Badając zapis geologiczny, możemy porównać te emisje z naturalnymi źródłami CO2, takimi jak procesy gnilne czy aktywność wulkaniczna. Naukowcy nie natrafili w ostatnich 150 latach na jakikolwiek naturalny proces, który mógłby stać za zwiększoną zawartością CO2 w atmosferze. Jedynym nowym i znaczącym źródłem emisji gazów cieplarnianych, jakie się pojawiło, jest działalność ludzkości. Słowem: nie tylko powiązanie emisji CO2 i globalnego ocieplenia można zbadać eksperymentalnie. Stało się to już ponad 150 lat temu. To nie jest nowa wiedza, tylko leżąca u podwalin współczesnej nauki.

Co więcej, żeby pojąć, że to człowiek ma związek z ociepleniem klimatu, wystarczy przyjąć do wiadomości istnienie gazów cieplarnianych oraz jeszcze dwie stosunkowo proste informacje: w ciągu ostatnich 3,6 mln lat koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze wahała się w granicach od 170-300 cząsteczek na milion. Od początku rewolucji przemysłowej rośnie i wedle najnowszych danych przekracza już 420 cząsteczek na milion.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas