Gates, Bezos i arabski szejk dobili targu? Gra o klimatyczną kopalnię złota
Kiedy Jeff Bezos, Bill Gates i saudyjski książę al-Waleed bin Talal spotykają się w Londynie, by rozmawiać o klimacie, musi chodzić o coś dużego. Według "The New York Times" w centrum tych rozmów znalazły się młode firmy, które chcą zarabiać na wyłapywaniu i składowaniu dwutlenku węgla z powietrza. Czy to nowa ścieżka ku ograniczeniu globalnego ocieplenia, czy jedynie wyścig inwestorów liczących na finansowy cud?
Inwestorzy przekonują, że technologia Carbon Dioxide Removal (CDR) to potencjalna kopalnia złota. Technologia ta polega na wykorzystywaniu wielkich urządzeń do filtrowania powietrza i wyciągania z niego wywołującego zmiany klimatyczne CO2.
Ogromne pieniądze na wychwytywanie CO2
Damien Steel, dyrektor generalny kanadyjskiej spółki Deep Sky, cytowany przez "The New York Times", mówi, że zainteresowanie inwestorów jest tak wielkie, że branża, choć dziś w zalążku, może rozwinąć się w błyskawicznym tempie. Tylko od 2018 r. firmy zajmujące się wyłapywaniem CO2 przyciągnęły już ponad 5 mld dolarów inwestycji.
Technologia wciąż raczkuje i, jak przyznaje były wiceprezydent USA Al Gore, "nie ma co udawać, że w najbliższym czasie będzie miała znaczący wpływ na globalne temperatury". Krytycy zwracają uwagę, że branża CDR może dawać koncernom paliwowym alibi do dalszego pompowania emisji, bez realnej zmiany nawyków. "Musimy przestrzegać podstawowej zasady: jeśli jesteśmy w dołku, przestańmy kopać" – powiedział Gore "NYT".
Mimo to na rynku już działa kilkadziesiąt instalacji – choć małych w skali. Niektóre, w tym obiekty na Islandii i w Kalifornii, potrafią co prawda usuwać z atmosfery tysiące ton CO2, ale to wciąż zaledwie ułamek procenta dziennych emisji ludzkości. Nie powstrzymuje to jednak nowych inwestorów, w tym korporacji takich jak United Airlines czy gigantów technologicznych takich jak Google.
Wielkie nazwiska i wielki kapitał
Grupa miliarderów, która spotkała się latem w Londynie, wspólnie inwestuje w projekt Breakthrough Energy Ventures, który wspiera ponad 800 firm z sektora "carbon removal". Przedsiębiorstwa z tej grupy zakładają, że ceny usuwania dwutlenku węgla – dzisiaj dochodzące do 1000 dolarów za tonę – w przyszłości znacząco spadną. A to ma sprawić, że technologie CDR mogą stać się wreszcie dostatecznie opłacalne, by stosować je na szeroką skalę.
Jak dotąd planom tym sprzyja wzrost popytu. Firmy chcące ogłosić neutralność klimatyczną często dochodzą do wniosku, że łatwiej niż faktycznie ograniczać własne emisje jest zapłacić komuś, by wyciągnął z atmosfery równoważną ilość gazów cieplarnianych.
Obecnie firm, które zadeklarowały cel osiągnięcia zerowych emisji netto w najbliższych dekadach jest już ponad 1000. W 2024 r. Microsoft, Google i British Airways zapowiedziały zakup tzw. kredytów usunięcia CO2 - łącznie zobowiązały się wydać aż 1,6 mld dolarów na tego typu projekty. W 2019 r, wartość podobnych kredytów sprzedanych na całym świecie wynosiła zaledwie milion.
Niektórzy analitycy prognozują, że do końca przyszłego roku podobne transakcje sięgną już wartości 10 mld dolarów. McKinsey w swoim raporcie przewiduje nawet, że do 2050 r. rynek może być wart 1,2 bln dolarów. Wiele zależy jednak od kosztów i efektywności – na dziś mało która instalacja potrafi konkurować z tradycyjnymi metodami redukcji emisji.
Polityka i podziały
W Stanach Zjednoczonych kluczowym bodźcem stały się przepisy związane z tzw. Inflation Reduction Act, które podniosły ulgę podatkową za wychwytywanie i składowanie węgla z 50 do 180 dolarów za tonę. Dodatkowo ustawa infrastrukturalna z 2021 r. przeznaczyła aż 3,5 mld dolarów na cztery pokazowe projekty "direct air capture". Projekty miały w większości poparcie przedstawicieli obu głównych amerykańskich partii politycznych.
Zmiana prezydenta w Białym Domu nie musi więc wykoleić tej fali zainteresowania. "New York Times" zwraca uwagę, że takie nazwiska jak senator Lisa Murkowski (Partia Republikańska) i Michael Bennet (Partia Demokratyczna) dołączyły do zespołu ponadpartyjnego, który przygotowuje kolejne zachęty dla branży wychwytu dwutlenku węgla.
Podaż pozostaje niska, bo większość firm potrafi wychwycić tylko niewielkie ilości CO2. "To nie jest w pełni ukształtowany rynek. Brakuje powtarzalności i standardów" – podkreślił Steel. Mimo to, kapitał wciąż napływa – wystarczy spojrzeć na szwajcarski Climeworks, który zebrał już ponad 800 mln dolarów, czy kanadyjskie Svante, zasilone kwotą 570 mln dolarów od inwestorów m.in. z sektora naftowego.
Nadzieja kontra sceptycyzm
Rzeczywistą rolę "carbon removal" w walce z konsekwencjami zmian klimatu kwestionują krytycy zwracający uwagę na ograniczone obecnie możliwości technologii. Z raportu ONZ z 2023 r. wynika, że wszelkie metody pochłaniania CO2 są "ekonomicznie i technologicznie niepewne w dużej skali i rodzą nieznane ryzyka ekologiczne".
Mark Z. Jacobson, profesor inżynierii lądowej i środowiskowej na Stanford University, stwierdził w rozmowie z "New York Times", że "usuwanie dwutlenku węgla będzie sprzyjać dalszej produkcji paliw kopalnych", ponieważ zużywające najwięcej ropy, gazu i węgla firmy, zamiast przestawiać się na czystsze technologie i czystsze źródła energii, mogą próbować po prostu zapłacić komuś za “rozwiązanie” wywołanego przez siebie problemu. A to może doprowadzić do sytuacji, w której zamiast inwestować w nowe, przyjazne dla środowiska i dla ludzkiego zdrowia rozwiązania, nadal mamy problem z zanieczyszczeniami, choć na papierze wszystko się zgadza.
Zgodnie z oceną Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), samo ograniczenie nowych emisji nie wystarczy jednak, by utrzymać globalne temperatury na bezpiecznym poziomie. Nawet jeśli społeczeństwa przejdą na odnawialne źródła energii, pozostaje problem usunięcia istniejącego już w atmosferze CO2, którego stężenie jest dziś znacznie wyższe niż kiedykolwiek w historii cywilizacji. Stąd przeświadczenie, że technologia Direct Air Capture (DAC) w dłuższej perspektywie będzie konieczna. Bez niej planeta nadal będzie się ogrzewać nawet, jeśli całkowicie zatrzymamy bieżące emisje gazów cieplarnianych.