​A może dla ratowania klimatu powinniśmy pracować mniej?

To mało konstruktywne pytanie, szczególnie że dopiero połowa tygodnia, a od tego zalatuje od niego utopią. Samo pytanie ma jednak racjonalne podstawy.

Skrócenie tygodnia pracy wpływa na nasz ślad węglowy, ale koncepcje, jak bardzo trzeba go skracać, są różne.
Skrócenie tygodnia pracy wpływa na nasz ślad węglowy, ale koncepcje, jak bardzo trzeba go skracać, są różne. 123RF/PICSEL

Ekonomista John Keynes w 1930 r. prognozował, że automatyzacja sprawi, że tydzień pracy ulegnie skróceniu do 15 godzin. Minęło prawie sto lat, automatyzacja postępuje, a mimo to większość z nas uważa się za szczęśliwców, jeśli w tygodniu rzeczywiście pracuje tylko po 40 godzin.

Tymczasem część analityków wskazuje, że to właśnie ograniczenie czasu pracy może być jednym z narzędzi służących ratowaniu klimatu, bo mniej pracując emitujemy mniej dwutlenku węgla. Think-tanku Autonomy jakiś czas temu policzył, że gdyby Europejczycy chcieli wypełnić swoje zobowiązania klimatyczne wyłącznie za pomocą cięć wynikających z ich pracy, to wolno byłoby im spędzać w niej zaledwie dziewięć godzin tygodniowo. Inne, mniej oderwane od rzeczywistości badania wskazują, że nawet znacznie mniej radykalne cięcia mogą przynieść duże korzyści. Uniwersytet Stanu Massachusetts wskazał, że ograniczenie czasu pracy o 10 proc. zmniejsza emisje o 14,6 proc, głównie dzięki ograniczeniu przejazdów. Wpływa ma nawet to, że będąc w domu nie czujemy pokusy kupowania wysokoemisyjnych batoników z automatu.

Wiele firm i kilka państw testuje już skrócenie tygodnia pracy o dzień roboczy albo przynajmniej o kilka godzin, ale na razie wszystkie te projekty są raczej w początkowej fazie. Pierwsze wyniki są zachęcające. Pracodawcy wskazują na zyski, bo wypoczęci pracownicy są bardziej wydajni, a sami pracownicy w ankietach podkreślają, że żyje im się lepiej.

Zastanawiając się jednak nad całym zagadnieniem pracowania mniej w kontekście ochrony klimatu można wskazać przede wszystkim na obniżenie emisji z transportu. Jazda do pracy samochodem, autobusem, metrem czy pociągiem oznacza pompowanie CO2, bez względu na to, który z tych środków transportu wybierzemy. Wyjątkiem jest rower, tyle że nie każdy może sobie pozwolić na takie dojazdy. Wiec może nie dojeżdżać wcale i pracować zdalnie? 

To nie jest rozwiązanie i bynajmniej nie tylko dlatego, że zupełnie wszystkiego online załatwić się nie da. O tym, że odcięcie od świata zewnętrznego szkodzi na bardzo wiele sposobów nie trzeba przekonywać po 18 miesiącach pandemicznego lockdownu. Z drugiej strony są już badania świadczące o tym, że zdecydowana większość pracowników wolałaby bywać w pracy rzadziej i po wygaśnięciu pandemii będzie chciała pracować hybrydowo (w Polsce na takie rozwiązanie wskazało aż sześciu na 10 ankietowanych spoza branży IT, bo w IT taki system pracy preferuje aż 93 proc. specjalistów).

Tylko, czy rzeczywiście niedojeżdżanie do pracy wiąże się z pracowaniem mniej? Po pandemicznych doświadczeniach różne mamy refleksje w tej sprawie, a wiele osób twierdzi wprost, że nie tylko zabrała pracę do domu, ale że ta praca rozlała się na resztę ich życia. Amerykańskie badanie przeprowadzone przez firmę HR Robert Half wskazało, że aż 70 proc. spośród 2800 ankietowanych pracowników zdalnych pracuje również w weekendy, a 45 proc. regularnie pracuje dłużej, niż wcześniej, gdy musiało bywać w biurze.

A kto zapłaci rachunki?

Łatwo powiedzieć "pracuj mniej". Rachunki zapłacić trzeba. Najprościej byłoby zarabiać aż tak dużo, żeby pracowanie mniej nie odbijało się mocno na domowym budżecie. Drugie rozwiązanie to zmiana trybu życia, tak by mniej wydawać. Żadnego z tych rozwiązań nie da się jednak wprowadzić w życie łatwo ani od razu. Żyjemy w świecie napędzanym konsumpcją, przesiąkniętym rządzą sukcesu, którego jedyną z głównych miar jest wysokość zarobków i jeszcze większa konsumpcja. W skali makro rządzi potrzeba wzrostu gospodarczego. W ten sposób przepracowanie nie wiadomo kiedy stało się sposobem na życie dla całych społeczeństw.

I tu właśnie tu znajduje się sedno problemu. Dla zdecydowanej większości z nas mniej pracy - czy to dla klimatu, czy dla własnego zdrowia psychicznego - nie jest opcją, bo żyjemy w tak, a nie inaczej poukładanym świecie. Żeby rzeczywiście pracować mniej, musielibyśmy to wszystko na nowo przemyśleć i poukładać. Tytuł słynnego dzieła Adama Smitha to "Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów". Tylko że we współczesnej ekonomii zgubiła się koncepcja bogactwa, a zaczęto skupiać się wyłącznie na dochodzie. Ta zmiana sprawia, że długo ignorowano problematykę na przykład jakości życia, stanu środowiska czy też nawet długów zmuszających państwa, by tak zaciekle parły ku wzrostowi gospodarczemu.

W temacie wpływu naszej pracy na klimat warto poruszyć jeszcze jeden problem. Według danych ONZ, 1 proc. najbogatszych przez swój styl życia generuje więcej zanieczyszczeń niż 50 proc. najuboższych. 5 proc. najbogatszych odpowiada za aż 37 proc. gazów cieplarnianych wyemitowanych między 1990 r. a 2015 r. I na koniec: wbrew temu, co lubią o sobie opowiadać, bogaci wcale nie harują kilka razy bardziej, niż biedni. Doba ma tyle samo godzin dla każdego.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas