Polacy pomagają zwierzętom domowym z Ukrainy
Psy, koty, szynszyle, papugi, świnki morskie, szczury – to niektóre zwierzęta, które docierają razem z uchodźcami z Ukrainy do Polski. Nie mieliśmy jeszcze rybek - żartuje Daria Balcer z punktu pierwszej pomocy przedweterynaryjnej na dworcu kolejowym w Przemyślu.
Na pierwszym peronie w Przemyślu, tuż przy schodach prowadzących do przejścia podziemnego, znajduje się namiot Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, w którym pomocy udzielają osoby z oddziału w Koninie. Jak podkreślają Daria Balcer i Anna Socha, ich zadaniem jest udzielenie pierwszej pomocy przedweterynaryjnej zwierzętom.
"Najczęściej spotykamy się z zestresowanymi zwierzętami, które nawet od kilku dni nie jadły, nie piły, nie załatwiały swoich potrzeb. Podajemy im w takiej sytuacji suplementy uspokajające, tj. środek, który ma zwierzę zrelaksować, pomóc dojść do siebie, odprężyć się" - wyjaśnia Daria Balcer, która na co dzień jest pracownikiem schroniska w Koninie.
"Rybek jeszcze nie mieliśmy"
W punkcie na dworcu kolejowym w Przemyślu właściciele zwierząt mogą również zaopatrzyć je przed dalszą podróżą. Na miejscu dostępna jest karma, żwirek dla kotów, smycze, obroże, transportery, klatki. Najczęściej trafiają tu psy i koty, ale zdarzają się też papugi, szynszyle, koszatniczki, świnki morskie, szczury. "Rybek jeszcze nie mieliśmy" - dodaje z uśmiechem Daria.
Anna Socha wyjaśnia, że zwierzaki nie zawsze przewożone są w transporterach, ale najczęściej w plecakach, torbach, reklamówkach. "Również po prostu na rękach, owinięte w koce, ręczniki. Był nawet ptaszek w słoiku" - dodała wolontariuszka.
Obie rozmówczynie zaznaczyły, że bardzo cieszy je to, że ludzie uciekający przed wojną w Ukrainie nie zapominają w tym trudnym czasie o swoich zwierzętach i zabierają je ze sobą. "Widziałam starszą panią, która przyjechała sama np. z trzema swoimi kundelkami. Była też pani z ośmioma psami chihuahua. Często podkreślają, że traktują zwierzęta jak swoich członków rodziny i nie wyobrażają sobie ich nie zabrać" - powiedziała Daria Balcer.
Zwróciła uwagę, że zwierzęta - podobnie jak ludzie - są bardzo zmęczone podróżą, czasem trwającą nawet trzy dni. "Nieraz chce nam się płakać, jak widzimy wielkie, przestraszone oczy, które z przerażeniem patrzą na to, co się dzieje wokoło. Jak widzimy radość właścicieli, którzy dziękują za otrzymaną pomoc, to jest bardzo wzruszające" - powiedziała Balcer.
Jak dodała, zdarzają się sporadyczne sytuacje, kiedy uchodźcy są zmuszeni do pozostawienia swojego zwierzęcia. Na przykład jednej pani odmówiono przyjęcia psa do autokaru, którym jechała do Hiszpanii, bo nie miała odpowiedniego transportera.
"Zostawiła go taksówkarzowi, dając na siebie namiary i obiecując, że jak tylko dotrze do miejsca docelowego, to wróci po niego do Polski lub zorganizuje transport dla psa. Był też przypadek beagla, który był już w bardzo złym stanie i weterynarze odmówili wydania mu dokumentów, bo nie przeżyłby podróży do Portugalii. Na szczęście znajomi z Polski tego właściciela, zabrali psa na dalsze leczenie do siebie" - relacjonowała Anna Socha.