Niektóre lodowce... rosną. Czy to znaczy, że ocieplenia klimatu nie ma?
Dlaczego mimo ocieplania klimatu niektóre lodowce przybierają na wadze? Nauka tłumaczy nieoczekiwane zjawisko.
Naukowcy kłamią, bo lodowce na Grenlandii wciąż rosną - to w dyskusjach o klimacie karta często rozgrywana przez ludzi zaprzeczających wzrostowi globalnych temperatur.
Naukowcy od wielu lat dokładnie monitorują stan lodowców pokrywających bieguny czy łańcuchy górskie i rzeczywiście - ich zmiany wcale nie przebiegają tylko w jednym kierunku, czyli w stronę błyskawicznego topnienia. Na poziomie lokalnym zmiany klimatu są zjawiskiem bardzo złożonym, obejmującym wiele sprzężeń zwrotnych, które mogą miejscami powodować czasowe i miejscowe odwracanie globalnych trendów. Ale nauka mówi jasno: mimo tego, że miejscami sytuacja wydaje się poprawiać, powodów do optymizmu nie ma.
W jaki sposób topnieją lodowce
Według opublikowanych w styczniu badań naukowców z Danii, Wielkiej Brytanii i z NASA, tempo, w jakim lód topnieje, gwałtownie przyspieszyło w ciągu ostatnich dwóch dekad. W latach 90. Ziemia traciła około 760 mld ton lodu rocznie. W 2010 było to już 1,2 bln ton. To wzrost o 60 proc., który daje 28 bln ton lodu stopionego w ciągu zaledwie kilku dziesięcioleci. To strata zgodna z najczarniejszymi prognozami przedstawionymi przez Międzyrządowy Zespół Narodów Zjednoczonych ds. Zmian Klimatu (IPCC).
Nie cały lód utracony przez planetę przekłada się bezpośrednio na podnoszenie się poziomu mórz. Największa część z utraconego lodu, 7,6 bln ton, pochodzi z topnienia pływającej pokrywy lodowej Oceanu Arktycznego. Jej topnienie nie podnosi poziomu mórz. Nie wpływa na niego również 6,5 bln ton utraconych przez lodowe szelfy Antarktydy, ponieważ one również znajdowały się na powierzchni wody.
Utrata pływającego lodu toruje drogę do odblokowania się lodu na lądzie na Grenlandii i Antarktydzie, bo kra izolowała znajdujące się na lądzie lodowce przed wpływem ciepłej, morskiej wody. Grenlandia i Antarktyda straciły łącznie 6,3 bln ton lodu od 1994 r. Tylko na Grenlandii tempo topnienia lodowców wzrosło w tym czasie czterokrotnie. Z kolei lodowce górskie na całym świecie w tym samym okresie straciły 6,1 bln ton lodu.
Istnieją powody, by sądzić, że tempo topnienia lodu będzie nadal przyspieszać. Zwłaszcza na Grenlandii, gdzie wiele z lodowców pokrywa grubą warstwą morskie fiordy. Dzięki nim morska woda może wnikać głęboko pod lodowce i topić je od spodu. Badania NASA wykazały, że 74 wielkie lodowce są w ten sposób podtapiane od dołu.
Jak topniejący lód wpływa na globalne ocieplenie
Pierwszym, oczywistym rezultatem topnienia lodowców - konkretnie lodowców, które znajdują się na powierzchni lądu - jest wzrost poziomu mórz na całym świecie.
Topnienie lodu, który unosi się na powierzchni wody, nie wpływa na poziom morza, bo, zgodnie z prawem Archimedesa, ten lód i tak wypiera tyle wody, ile sam waży, czyli nie ma znaczenia czy tworząca go woda jest w stanie zamrożonym, czy płynnym. Topniejąca kra nie zmienia poziomu morza tak samo, jak kostki lodu roztapiające się w szklance nie powodują jej przelania.
Za to lodowce znajdujące się na lądzie mają ogromny wpływ na poziom wody, bo woda uwalniana przez ich topnienie prędzej czy później spływa do morza. Według szacunków IPCC topnienie pokrywy lodowej może spowodować wzrost poziomu morza o ponad 40 cm do 2100 r. Część naukowców uważa jednak, że ta prognoza jest zdecydowanie niedoszacowana.
To jednak tylko jeden z efektów, jakie wywierają topniejące lodowce. Dwa inne wpływają na samo tempo, w jakim ogrzewa się planeta. Bezpośrednio i pośrednio.
Po pierwsze, lód jest biały. Jasna powierzchnia odbija więcej promieniowania słonecznego, zwiększając tak zwane albedo ziemi, czyli odsetek promieniowania słonecznego, które odbija się z powrotem w kosmos, nie podgrzewając planety. Topniejący lód odsłania jednak skrywającą się pod nim ciemną, morską wodę lub glebę. A te - już przez sam swój kolor - pochłaniają zdecydowanie więcej promieniowania słonecznego. Oznacza to, że im szybciej topnieje lód, tym więcej energii słonecznej jest pochłanianej przez Ziemię i tym szybciej podnosi się globalna temperatura.
Po drugie, lodowce składają się ze słodkiej wody. To bardzo istotny element całej układanki. Woda taka, topniejąc, spływa do mórz czy oceanów. Jest lżejsza od wody morskiej, więc gromadzi się na powierzchni, spychając bogate w sole oceaniczne prądy wgłąb. To zaburza funkcjonowanie globalnego systemu cyrkulacji wody w oceanach.
Na przykład w Atlantyku ciepły prąd morski, znany jako Golfsztrom, przenosi zwykle ogromne ilości wody z Zatoki Meksykańskiej w stronę północnej Europy. To ogromny, globalny system rozprowadzania ciepła, który jak kaloryfer podgrzewa zachodnie wybrzeża naszego kontynentu i odpowiada w dużym stopniu za to, że Europa, choć znajduje się stosunkowo daleko na północy, cieszy się łagodnym klimatem. Gdy ta rzeka ciepłej wody dociera na północ, oddaje swoje ciepło, opada na dno i kieruje się na południe, w stronę zwrotnika. Ten system cyrkulacji jest jednak zaburzany przez powstanie izolującej warstwy słodszej wody na północnym Atlantyku, pochodzącej właśnie z topnienia lodowców. Naukowcy szacują, że system ten jest dziś najsłabszy od co najmniej tysiąca lat.
Miejscami lodu przybywa. To nie oznacza, że zmian klimatu nie ma
Jedną z taktyk stosowanych przez ludzi walczących z próbami ratowania klimatu jest wybieranie jednej, odstającej od trendu danej i budowanie wokół niej całej historii, zgodnie z którą zmian klimatu nie ma. Dokładnie tak dzieje się w przypadku topnienia lodowców. Bo choć w skali globu ponad 90 proc. z nich szybko się kurczy, to lokalne warunki w kilku przypadkach sprawiają, że pojedyncze skupiska lodu mogą zachowywać stabilność bądź nawet odzyskiwać nieco utraconej wcześniej masy.
Dzieje się tak na przykład w przypadku lodowca Jakobshavn Isbrae na Grenlandii. Przez 20 lat pomiary wykazywały, że ten najszybciej przemieszczający się lodowiec arktycznej wyspy stale tracił lód. Topnienie tylko tego jednego lodowca przyczyniło się w tym czasie do podniesienia globalnego poziomu mórz o milimetr. Od 2016 r. badania wskazują jednak na odwrócenie tego trendu. Lodowiec zyskał na grubości, płynie wolniej, gęstnieje i zbliża się w stronę oceanu, zamiast wycofywać się dalej w głąb lądu.
Z pozoru brzmi to jak świetna wiadomość. W końcu jeśli ten lodowcowy gigant, stanowiący 7 proc. grenlandzkiego lodu rośnie, to z pewnością musi to oznaczać, że spowalnia również globalne ocieplenie?
Nikt nie ucieszyłby się z tego bardziej, niż klimatolodzy. Ale niestety tak nie jest. Wszystko wskazuje na to, że to chwilowy trend wynikający z oscylacji zachodzących w innych geofizycznych procesach kształtujących klimat naszej planety. Zmiany w położonym na zachodnim wybrzeżu Grenlandii Jakobshavn przypisuje się ochłodzeniu w 2016 r. prądu oceanicznego, który przenosi wodę, obmywającą wysuniętą wgłąb morza część lodowca. To skutek tak zwanej oscylacji północnoatlantyckiej (NAO), która powoduje, że temperatury wody w północnym Atlantyku zmieniają się co pięć do 20 lat. W ostatnich latach wody omywające lodowiec Jakobshavn są najzimniejsze od połowy lat 80. Ale to tymczasowa zmiana, która nie ma wielkiego wpływu na globalny klimat. Zimniejsza woda sprawia, że czoło lodowca topnieje wolniej, pozwalając mu odzyskać nieco utraconej masy. Kiedy NAO ponownie się odwróci, co nastąpi w ciągu najbliższych lat, topnienie lodowca znów przyspieszy.
Drugim regionem, w którym naukowcy odnotowali niewielkie zwiększenie ilości tworzącego się lodu, są morza otaczające Antarktydę. Tam, w latach 1978-2012, powierzchnia pokryta krą nieznacznie się zwiększyła, w tempie około 1,5 proc. na dekadę. Morski lód w pobliżu Bieguna Południowego zachowuje się inaczej, niż ten wokół Bieguna Północnego - tam pokrywa lodowa stale się kurczy w tempie ok. 13,7 proc. na dekadę.
Ten paradoks tłumaczą dwa czynniki. Po pierwsze, Antarktyda jest jednym z najbardziej odizolowanych lądów na Ziemi. Cały kontynent jest opasany pierścieniem zimnych prądów powietrznych i morskich, które utrudniają docieranie tam ciepłego powietrza i wody.
Z drugiej strony wiemy, że lodowce pokrywające ląd Antarktydy także stale topnieją. Pochodząca z tego topnienia woda jest słodsza od morskiej, więc utrzymuje się na powierzchni. Ale jednocześnie jest zimna, bo jej temperatura zwykle niewiele przekracza zero stopni. Na powierzchni morza tworzy się więc warstwa zimnej wody, bardziej podatnej na zamarzanie, zwłaszcza pod wpływem silnych, zimnych antarktycznych wiatrów. Pokrywa lodowa może więc rosnąć, mimo że głęboko pod nią ocean robi się coraz cieplejszy - na razie jest po prostu izolowana warstwą zimnej, słodkiej wody.
Bardzo ważne dla zrozumienia tego zjawiska jest też to, że lodowce powstają dzięki opadom śniegu. Rosnąca temperatura oceanów sprawia, że woda szybciej paruje, co prowadzi do zwiększenia łącznej ilości opadów, w tym opadów śniegu. Dlatego, choć wydaje się to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, lokalnie ocieplenie może prowadzić do wzrostu pokrywy lodowej, bo po prostu w niektórych regionach spada więcej śniegu, niż kiedykolwiek wcześniej.
To jednak tylko lokalne zjawiska. Globalny trend jest jasny - lodu na naszej planecie ubywa, co wpływa tempo jej ocieplania i coraz szybszy wzrost poziomu mórz.