Japonia wraca do energii atomowej 10 lat po katastrofie w Fukushimie

Mija dekada od trzęsienia ziemi, tsunami i awarii w elektrowni w Fukushimie. Japonia, która początkowo wyłączyła wszystkie reaktory atomowe w kraju, już wie, że odwrotu od atomu może nie być.

article cover
KAZUHIRO NOGIAFP
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

To były najsilniejsze wstrząsy w Japonii od czasu katastrofy sprzed dekady. Do tego nawiedziły dokładnie ten sam region. 13 lutego tego roku także doszło do awarii w elektrowni w Fukushimie. Wyciekła woda ze zbiornika, w którym zanurzone są pręty paliwowe. Zgodnie z zapewnieniami władz, tym razem do skażenia nie doszło.

To na nowo podgrzało debatę o energetyce atomowej, choć w gruncie rzeczy jest ona już rozstrzygnięta, jeśli kraj ma się wywiązać się ze zobowiązania, że osiągnie neutralność klimatyczną przed 2050 r.

Paliwo pomostowe

Osiągnąć ten cel - i to wiosek do jakiego doszedł zespół powołanych przez rząd ekspertów - można tylko w jeden sposób: należy uruchomić wszystkie elektrownie pozamykane po katastrofie w 2011 r., a później postawić jeszcze kolejne. "Musimy się spieszyć, by odbudować zaufanie do energii jądrowej" - powiedział cytowany przez portal Bloomberg Masakazu Toyoda, członek 24-osobowej grupy doradców rządu w Tokio. "To kwestia bezpieczeństwa energetycznego".

Według niego, by Japonia wywiązała się ze zobowiązań porozumienia paryskiego, musi do 2030 r. uruchomić 27 reaktorów (szacunki innych członków rządowego zespołu mówią nawet o co najmniej 30).

Przed katastrofą kraj czerpał 30 proc. energii z atomu. Dziś zaledwie 6,5 proc. Po katastrofie zamknięto wszystkie reaktory (Japonia miała ich wtedy łącznie 54.) Jedna trzecia z nich nigdy nie zostanie ponownie uruchomiona z przyczyn bezpieczeństwa. Do dziś reaktywowano tylko cztery, a reszta jest modernizowana tak, by spełnić wyśrubowane normy bezpieczeństwa. Łącznie ma to kosztować 128 mld dol.

Wielu analityków, ale również nawet niektóre grupy środowiskowe, twierdzi, że energia jądrową jest najlepszym "paliwem pomostowym" do zielonej energii w przyszłości. Rząd Yoshihide Sugi ma jednak do rozwiązania ma dwa pilne problemy: składowanie radioaktywnych odpadów i zdobycie poparcia dla energetyki jądrowej.

Łatwo nie będzie. Z najnowszego sondażu, przeprowadzonego w ubiegłym miesiącu, wynika, że 39 proc. Japończyków uważa, że trzeba zamknąć wszystkie elektrownie atomowe w kraju. Po wydarzeniach w Fukushimie rząd w Tokio zdecydował, że ponowne uruchomienia reaktorów będzie możliwe wyłącznie po uzyskaniu na to zgody lokalnych społeczności. Tymczasem wiele samorządów w prefekturach deklaruje swój sprzeciw, a sądy poparły wnioski o tymczasowe zamknięcie niektórych reaktorów, które mogłyby już wytwarzać energię.

Tsunami, które spowodowało katastrofę w elektrowni, zabiło 18 tys. osób.
Tsunami, które spowodowało katastrofę w elektrowni, zabiło 18 tys. osób. AFP

Sytuacji nie poprawia to, co dzieje się w kompleksie jądrowym Fukushima Daiichi. Od 10 lat trwa tam usuwanie skutków awarii wywołanej stopniem rdzeni trzech reaktorów. Prace idą bardzo mozolnie - choć jak przyznaje Ryounosuke Takanori, przedstawiciel właściciela elektrowni, czyli koncernu TEPCO - "sytuacja poprawiła się już na tyle, że dziś pracownicy mogą w normalnych maseczkach i ubraniach pracować na 96 proc. terenu".

Zaraz po katastrofie w 2011 r. zamknięto wszystkie elektrownie atomowe. To sprawiło, że japońska energetyka musiała znów oprzeć się węglu i gazie ziemnym. Wprawdzie udział źródeł odnawialnych w ciągu ostatniej dekady podwoił się, ale to wciąż zaledwie 18 proc. całej produkcji energii w kraju.

Stąd apele do rządu, by określił, jak będzie wyglądał miks energetyczny. Na razie ministerstwo gospodarki zapowiedziało, że energetyka jądrowa oraz obiekty z technologią wychwytywania i składowania dwutlenku węgla "mogą stanowić 30-40 proc. źródeł wytwarzania energii w 2050 r.", ale żadnych bliższych szczegółów nie ma.

Nawet przy takich ogólnych założeniach, jak twierdzi Akio Mimura, przewodniczący Japońskiej Izby Przemysłowo-Handlowej, oznacza to, że Japonia już teraz powinna zacząć przygotowania do budowy nowych reaktorów. Zakładając ich 60-letnią żywotność, kraj będzie ich potrzebował 23. w 2050 r. - Rząd musi wyjaśnić wreszcie, jakie jest jego stanowisko - mówił Mimura podczas ostatniego posiedzenia grupy doradczej podkreślając: - Jeśli nie zaczniemy tego planować teraz, nie będziemy mieć wystarczającej mocy jądrowej w 2050 r.

AFP

Długi cień Fukushimy

11 marca 2011 r. po trzęsieniu ziemi, najsilniejszym z odnotowanych w Japonii i po potężnym tsunami, w elektrowni w Fukushimie przegrzał się rdzeń jednego z reaktorów i zdestabilizował paliwo jądrowe. Doszło do uwolnienia wodoru, jego eksplozji i naruszenia struktury zbiornika osłony biologicznej. Promieniowanie skaziło otoczenie i wody oceanu. Powszechnie uznano to za największą katastrofę od czasu Czarnobyla.

Jak po dekadzie wygląda jej bilans? Rządowa komisja po kilku latach drobiazgowego dochodzenia stwierdziła, że jedyną bezpośrednią ofiarą śmiertelną tamtych wydarzeń był zmarły na raka pracownik elektrowni. Kolejnych 50 ofiar to m.in. pacjenci szpitali, którzy umarli wskutek nieudolnie prowadzonej i chaotycznej akcji ewakuacyjnej 160 tys. osób. Z resztą wiele wskazuje, że skażenie nie wymagało, aż tak szerokiej akcji wysiedlania ludzi.

Wczoraj ukazał się raport komitetu naukowego ONZ ds. skutków promieniowania atomowego. Wniosek: "nie udokumentowano żadnych negatywnych skutków zdrowotnych wśród mieszkańców Fukushimy, które można by bezpośrednio przypisać narażeniu na promieniowanie w wyniku wypadku w marcu 2011 r."

Bliscy ofiar wysyłają do nich wiadomości w 10. rocznicę katastrofy w Fukuszimie.
Bliscy ofiar wysyłają do nich wiadomości w 10. rocznicę katastrofy w Fukuszimie. STR JIJI PRESSAFP
Mija dekada od tragedii w Fukushimie. Walka jednak trwaAFP
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas