Lwy, tygrysy i karakale z Ukrainy dotarły do zoo w Poznaniu

Zwierzęta ewakuowane z prywatnego azylu położonego niedaleko Kijowa dotarły już do poznańskiego zoo – powiedziała PAP w czwartek rzeczniczka poznańskiego ogrodu zoologicznego Małgorzata Chodyła. Do Poznania ewakuowano m.in. lwy, tygrysy i karakale.

Zwierzęta z azylu pod Kijowem dotarły bezpiecznie do Polski
Zwierzęta z azylu pod Kijowem dotarły bezpiecznie do PolskiFacebook
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

  • Pierwsze do poznańskiego zoo dojechały w czwartek późnym popołudniem karakale.
  • Kolejne zwierzęta, w tym lwy i tygrysy, dotarły niedługo potem.
  • Przez pewien czas zwierzęta będą musiały pozostać w izolacji. Niektóre z nich zostaną w poznańskim zoo, a inne trafią do azyli na zachodzie Europy.

Jak tłumaczyła PAP Chodyła, "teraz najważniejsze, żeby zwierzęta odpowiednio rozlokować, muszą odpocząć, w końcu rozprostować kości i muszą zostać porządnie nakarmione. Muszą ten ogromny stres trochę odreagować, przecież konwój był po drodze ostrzelany, były huki, hałasy wojny dookoła, do tego obcy ludzie, trzęsący się samochód - zwierzęta muszą odpocząć po tej całej podróży, to nie była łatwa droga" - zaznaczyła.

Chodyła dodała, że właścicielka zwierząt jest ogromnie wdzięczna i wzruszona pomocą. "Mówi nam, że czyta na bieżąco, za pomocą translatora tłumaczy komentarze pod postami w mediach społecznościowych, w których informujemy o tym, co się dzieje, jak przebiegała podróż i jak już wiele wspierających serc jest tu w Polsce, i nie tylko w Polsce, bo oczy całego świata zwrócone są na Ukrainę i historia tych zwierząt też już zatacza coraz szersze kręgi" - powiedziała. "Pani Natalia jest ogromnie tym wszystkim wzruszona, trudno jej było oddać swoje ukochane zwierzęta, ale dla ich bezpieczeństwa było to konieczne" - dodała.

Właścicielka azylu nie mogła wyjechać razem ze zwierzętami, ponieważ w jej azylu pozostały jeszcze inne zwierzęta - nie mogła ich opuścić. "Mówi nam jednak, że w tej całej trudnej sytuacji, odczuwa jednak ulgę, że przynajmniej te zwierzęta, które wyjechały do Poznania, zostały uratowane" - podkreśliła.

Transport był ogromnym wyzwaniem

Dyrektorka poznańskiego ogrodu Ewa Zgrabczyńska powiedziała w czwartek mediom, że "podróż była ekstremalnie trudna" i za cud można uznawać to, że zwierzęta dotarły w Polski całe i żywe. O tym, że Polska przyjmie lwy, tygrysy i inne zwierzęta z Ukrainy pisaliśmy już we wtorek.

"Mówimy tu o 6 lwach, 6 tygrysach, dwóch karakalach, wreszcie o likaonie, czyli afrykańskim dzikim psie - to są zwierzęta wymagające tak naprawdę dobrych warunków utrzymania i to są zwierzęta mięsożerne. Z takimi, na terenie Ukrainy walczącej teraz z najeźdźcą, jest największy problem, ponieważ znalezienie pokarmu, mięsa dla drapieżnych stanowi już ogromne wyzwanie, kiedy tych pokarmów nie ma w sklepach" - powiedziała.

Dodała, że "te zwierzęta dla nas - to, że udało się je stamtąd wyrwać, że udało im się przeżyć - są symbolem wolnej Ukrainy. My jesteśmy pod ogromnym wrażeniem postawy naszych ukraińskich sąsiadów, w tym pani Natalii. Na pewno jest to symbol ogromnej miłości, solidarności, empatii" - powiedziała.

Wskazała, że transport zwierząt "to była walka z czasem, walka z wojną, z tym, co tam się dzieje i z własnym stresem, bo był on ogromny". Zrelacjonowała jedno z dramatycznych zdarzeń. "Sytuacja, w której samochód ze zwierzętami został otoczony przez rosyjskie czołgi, były 80 metrów przed nim, za - linia obrony, samoobrony Kijowa i Natalia, która pojechała do tego samochodu, weszła do niego i powiedziała, że zginie z własnymi zwierzętami - to była niesamowicie wzruszająca chwila. Ja próbowałam, namawiałam ją, żeby jednak ratowała swoje życie (...) usłyszałam, że nie zrobi tego nigdy, że jeżeli będzie trzeba, to zginie ze swoimi zwierzętami" - powiedziała.

Po przybyciu do Poznania zwierzęta przez pewien czas będą musiały pozostać w izolacji ze względu na procedury prawne. Najprawdopodobniej w poznańskim zoo będą mogły pozostać młode tygrysy. Na pozostałe zwierzęta czekać będą miejsca w azylach w Europie Zachodniej.

PAP
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas