Pingwiny chorują na ptasią grypę, ale bez objawów. To bardzo zła wiadomość
Z 16 pingwinów białookich, które w grudniu przetestowano na wyspie Beagle na Półwyspie Antarktycznym aż siedem miało pozytywny wynik na obecność wirusa ptasiej grypy H5N1. A jednak żaden z nich nie przypłacił tego życiem. W marcu te pingwiny nadal żyją. Cud? Okazuje się, że z jakiegoś powodu te pingwiny są odporne na zabójczy wirus. Brzmi to fantastycznie, ale - zdaniem naukowców - jest w gruncie rzeczy koszmarną wiadomością.
Ptasia grypa wywołana wirusem H5N1, powstałym z mutacji podstawowego wirusa ptasiej grypy typu A, zaatakowała w Antarktyce. Dosięgła najpierw ptaków.
Ptasia grypa na Antarktyce
W październiku pierwszy przypadek został wykryty u wydrzyka brunatnego na Bird Island koło Georgii Południowej. Dwa miesiące później w tym rejonie były już ciała setek słoni morskich. Wirus H5N1 znaleziono nie tylko u pospolitego w tym rejonie świata wydrzyka brunatnego, ale także u mewy dominikańskiej. Z czasem okazało się jednak, że na ptakach się nie kończy.
Patogen rozprzestrzenił się w Antarktyce i poważnie zagroził populacji płetwonogich, które żyją tu w wielkich skupiskach. Bez problemu przenosi się zatem między osobnikami, które miały kontakt albo z ptasimi odchodami (o to nietrudno), albo zjadły martwego ptaka. Dzisiaj właśnie te ssaki, a zwłaszcza słonie morskie, wydają się być najbardziej zagrożone. Pisaliśmy w Zielonej Interii o rozdzierających scenach z konającymi w drgawkach ssakami morskimi.
Wraz z tą epidemią w Antarktyce pojawiła się jednak przełomowa ciekawostka.
Przyroda wkracza cała na biało. Wielki quiz o bieli
Już jesienią pojawiły się alarmujące sygnały, że epidemia ptasiej grypy zdziesiątkuje antarktyczne pingwiny. Wydawały się one naturalnie zagrożone epidemią. Żyją w dużych zbiorowiskach, w których o przenoszenie patogenu jest naprawdę nietrudno. Zakażone ptaki mogłyby padać jeden po drugim.
Tak się jednak nie stało.
Pingwiny chorują na ptasią grypę, ale nie wykazują objawów
Może to oznaczać jedną z największych katastrof ekologicznych czasów współczesnych - ostrzegali jesienią naukowcy przed możliwą zagładą wszystkich albo większości pingwinów żyjących w Antarktyce (sporo ich gatunków mieszka poza nią np. w Ameryce Południowej, Australii i Nowej Zelandii, południowej Afryce, a nawet na wyspach Galapagos na równiku).
Teraz badania wskazują na to, że pingwiny należą do zwierząt odpornych na zabójcze skutki działania wirusa. Drugą taką grupą są amfitryty, czyli lamparty morskie - drapieżne foki polujące w wodach wokół bieguna południowego właśnie głównie na pingwiny.
Jak czytamy na łamach "The Guardian", naukowcy zbadali w grudniu 16 pingwinów białookich żyjących na wyspie Beagle na Półwyspie Antarktycznym i siedem uzyskało wynik pozytywny na obecność wirusa H5N1. Trzy miesiące później, na początku marca 2024 r., wiemy, że, że te zakażone ptaki żyją i żerują normalnie. W innym miejscu na Red Rock Ridge przebadano dziewięć pingwinów białookich, a jeden uzyskał wynik pozytywny. On także żyje.
To znaczy, że pingwiny mają odporność na zabójcze skutki wirusa, co odróżnia je od wydrzyków, mew, a także słoni morskich czy niektórych fok.
Pingwiny Adeli nie chorują. Mogą przenieść wirusa
Ustalenia co do kondycji tych ptaków dają "pewien ostrożny optymizm co do populacji pingwinów", jak podkreśla w "The Guardian" profesor Colin Butter z Uniwersytetu w Lincoln.
Okazuje się jednak, że to nie jest taka dobra wiadomość. Pingwiny bowiem nie chorują objawowo, ale po pierwsze - nie wiemy, czy wszystkie. Pingwin białooki, nazywany także pingwinem Adeli, to tylko jeden z gatunków antarktycznych pingwinów. Poza nim żyją tu także największe na świecie pingwiny cesarskie, a także pingwiny królewskie, pingwiny maskowe, pingwiny białobrewe, a także skocze, czyli pingwiny złotoczube. Warto pamiętać, że na wybrzeżach Ameryki Południowej pingwiny jednak umierały na ptasią grypę.
A po drugie - bezobjawowe, ale zakażone osobniki mogą łatwo przenosić wirusa. Badacze nazywają je nawet potencjalnymi "koniami trojańskimi". Wiemy, jak to wyglądało w wypadku ludzkich epidemii, gdy osoby odporne i bez objawów roznosiły wirusa dalej. Tak może być w przypadku pingwinów białookich, a jest to o tyle istotne, że w wypadku Antarktyki mówimy o bardzo unikalnym i wrażliwym ekosystemie.
"Wirus ptasiej grypy może spowodować niszczycielskie zakłócenia w tym niezwykłym i niespotykanym nigdzie indziej ekosystemie. Po tych zniszczeniach nie będzie już możliwości powrotu do stanu wyjściowego" - powiedział Butter na łamach "Guardiana".
Wirus ptasiej grypy może spowodować niszczycielskie zakłócenia w tym niezwykłym i niespotykanym nigdzie indziej ekosystemie. Po tych zniszczeniach nie będzie już możliwości powrotu do stanu wyjściowego.