Największe bestie w dziejach kina. Czerw z "Diuny" nie jest rekordzistą
Na 400 metrów szacowana jest długość największych czerwi pustynnych w filmowej adaptacji "Diuny" Denisa Villeneuve. Według książki, to nawet 500 metrów, co czyni te stworzenia nazywane Shai-Hulud jednymi z największych zwierząt, jakie wymyślono na potrzeby kina czy literatury. Nawet jednak pustynny olbrzym o długości czterech boisk piłkarskich nie jest tu rekordzistą. Co więcej, do największych filmowych gigantów mu daleko.
Wydaje się to aż nierealne. Co może być większe od potężnego czerwia z "Diuny", który jest wielkim mieszkańcem planety Arrakis? Drżą przed nim mieszkańcy planety zwani Fremenami, nazywając go Shai-Hulub, co może znaczyć "najstarszy mieszkaniec pustyni" albo "prastary ojciec pustyni". Wedle książki Franka Herberta, czerw był dla Fremenów ucieleśnieniem Jedynego Boga, który stworzył wszechświat i rządzi nim.
Wielki czerw to rzeczywiście olbrzym, którego wielka paszcza pochłaniała wszystko, co w nią wpadło, łącznie z kombajnami do pozyskiwania z piasku bezcennej przyprawy. To zwierzę wymyślone przez Franka Herberta bazowało na wielu istniejących teraz i przed wiekami organizmach takich jak amfisbenry, pierścienice czy żyjące w przeszłości robaki. W jego wyobraźni jednak istota ta osiągnęła rozmiary, jakich nie ma żadne istniejące zwierzę na Ziemi.
Czerw długości 500 metrów
400 czy 500 metrów to niewyobrażalne rozmiary, zważywszy, że największe zwierzęta w dziejach, jakimi są płetwale błękitne, sięgają 33-35 metrów. Także wymarłe dinozaury ani odkryty w zeszłym roku wielki, kopalny waleń perucet nie były tak ogromne. Zoologowie nie są przekonani, czy istota takich rozmiarów mogłaby w ogóle funkcjonować, ale prawa fabuły filmowej i wyobraźni autorów kroczą innymi ścieżkami. Sprawiają, że czerw z "Diuny" wcale nie jest największym zwierzęciem, jakie powołały one do życia.
Ktoś mógłby wykrzyknąć: no tak, przecież jest Godzilla! Król potworów jak określa się filmowe monstrum podobne do wielkiego jaszczura, powołane do życia przez japońskiego reżysera Ishiro Hondę w 1954 roku, to jednak istota znacznie mniejsza. W oryginalnym filmie Ishiro Hondy z lat pięćdziesiątych mierzyła "jedynie" 50 metrów, a wraz z upływem lat i kolejnymi produkcjami rozrastała się coraz bardziej, aż w filmie "Shin-Gojira" z 2016 roku osiągnęła największe rozmiary, szacowane przez fanów na ponad 100 metrów.
To bardzo dużo i przesuwa Godzillę w stronę największych istot filmowych opartych na zwierzętach (w jej wypadku - wedle fabuł kolejnych filmów - mówiono najpierw o mezozoicznym dinozaurze, którzy jakoś przetrwał do dzisiaj, a następnie o waranie wylęgłym z napromieniowanych jaj podczas prób jądrowych na Pacyfiku). Nie czyni z niej jednak bohaterki największej. Zresztą porównywalne rozmiary z Godzillą osiągali też jej antagoniści, zwłaszcza wielki trójgłowy smok Król Ghidorah czy King Kong.
Żaden z wielkich kaiju z filmów o Godzilli nie jest w stanie przebić rozmiarami czerwia z "Diuny". Nie zbliża się do niego także np. wielki Kraken z "Piratów z Karaibów", grupa przedziwnych, zmutowanych zwierząt z "Rampage. Dzika furia", gdzie do wielkich gabarytów urastają wilk, goryl i zwłaszcza aligator.
Kaiju występujące w "Pacific Rim", zwłaszcza te piątej generacji jak Slattern, szacowane są na niespełna 200 metrów. Podobną wielkość 200 metrów osiąga też potwór Sando z pierwszego epizodu "Gwiezdnych wojen". Żyje on w oceanicznym wnętrzu planety Naboo i to o nim mistrz Qui-Gon Jinn mówi: "zawsze się znajdzie jakaś większa ryba".
Można by wskazać niezwykłego stwora wyłaniającego się z oceanu w "Cloverfield", ale on także nie osiąga 400 metrów. Fani oszacowali rozmiary tego demolującego Nowy Jork potwora na jedyne 76 metry wysokości. To bagatela w świecie fikcyjnych zwierząt i potworów, o których mówimy. Takie bestie jak w "Diunie" znajdują się na zupełnie innym poziomie rzędów wielkości.
W tej sytuacji czerw z Diuny wyrasta poza skalę i aż trudno uwierzyć, że w wyobraźni i technicznych możliwościach twórców filmowych znalazły się jednak stworzenia jeszcze od niego większe. I to należałoby powiedzieć - znacznie większe.
Największe giganty pochodzące od zwierząt
Pierwszym jest Egzogorth - wielki, żyjący w kosmicznej próżni zwierz podobny do ogromnego ślimaka. Można go zobaczyć przez krótkie chwile podczas oglądania piątego epizodu "Gwiezdnych wojen", którym jest film "Imperium kontratakuje". Wówczas to statek Sokół Millenium pilotowany przez Hana Soli i Chewbaccę z Księżniczką Leią i C3PO na pokładzie w ucieczce przez imperialnymi siepaczami chroni się w czymś, co wygląda na jaskinię ja jakiejś asteroidzie. W rzeczywistości to paszcza ogromnego ślimaka Egzogortha i tylko szybka reakcja załogi sprawia, że statek zdołał wystartować i umknąć przez zębatą paszczą olbrzyma, w której się schronił.
Już sam fakt, że duży statek kosmiczny pokroju Sokoła Millenium bez problemu mieści się w paszczy stworzenia świadczy o jego rozmiarach. Na stromnie miłośników "Gwiezdnych wojen" starwars.fandom.com znajdujemy następującą informację, która aż mrozi krew: "Ślimaki kosmiczne osiągały pełną dojrzałość, gdy dorastały do 10 metrów i rozmnażały się wówczas poprzez podział na dwa mniejsze, oddzielne ciała. Jeśli ślimak kosmiczny nie był zdolny do tego procesu, jego wzrost trwał nieprzerwanie, osiągając nawet długość 900 metrów. Ślimaki tej wielkości połykają statki kosmiczne w całości i mieszczą całe złożone ekosystemy w swoich ciałach".
Natomiast strona kaiju.wiki.dot, zajmująca się największymi stworzeniami, jakie powstały w ludzkiej wyobraźni i popkulturze filmowej i książkowej, dodaje: "Te gigantyczne, przypominające ślimaki potwory mogą przetrwać w pustej pustce kosmicznej. Formy życia oparte na krzemie żywią się różnymi energiami i asteroidami, w których żyją. Są terytorialne i połkną wszystko, co przejdzie obok ich domu, lub połkną w całości, jeśli tylko będą w stanie.".
Ślimaki z rodzaju Egzogorth przy swoich 900 metrach wydawać by się mogły rekordzistami ludzkiej wyobraźni tworzącej wielkie zwierzęta, gdyby nie całkiem świeży film z udziałem Kristen Stewart. W 2020 roku wcieliła się ona w pracownicę głębinowej stacji badawczo-wydobywczej, wiercącej w dnie Rowu Mariańskiego i najgłębszych miejsc Pacyfiku. Pewnego dnia dochodzi do awarii i uszkodzenia stacji. To w tym efektownym filmie pojawia się głębinowy stwór, który rozmiarami przebija wszystko. Wielu uważa, że to jest ewidentnie stylizowany na Cthulhu - jedną z najbardziej niesamowitych bestii, jakie stworzył w swej literaturze H.P. Lovecraft, jeden z wielkich ojców fantastyki. Istotę, na której opiera on swój świat.
Sam Cthulhu jest przedstawiany niekiedy w formie antropoidalnego olbrzyma o pokrytej mackami głowie. Ma drzemać w R’lyeh na dnie Pacyfiku i takiego potwora budzą wiertniczy w "Głębi strachu". Bezpośrednich nawiązań do Livecrafta w tym filmie nie ma, ale podobieństw można się dopatrzyć. Mamy tu do czynienia z istotą, która dowolnie może zmieniać swe rozmiary, a zatem osiąga setki metrów. Prawdopodobnie to on jest największym gigantem, jaki pojawił się na kinowym ekranie choćby z racji tego, że może osiągać rozmiary zupełnie dowolne.
Warto jednak pamiętać, że kiedy Han Solo z Sokołem Millenium przelatywał koło Kessel napotkał także Summa-verminoth, podobne do ośmiornic stwory, których wielkość jest w zasadzie trudna do oszacowania. Mówi się nawet o kilku tysiącach metrów.