CO2 to wierzchołek góry lodowej. Nawozy przestają się opłacać
Cała Polska z zapartym tchem śledzi doniesienia o dostawach dwutlenku węgla (CO2) dla zakładów przemysłowych wytwarzających m.in. piwo czy mleko. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej i symbol znacznie większego problemu. Chodzi o kryzys na rynku nawozów, który trwa od wielu miesięcy. Został on zauważony dopiero teraz, gdy w naszych lodówkach mogło zabraknąć podstawowych produktów.
Anwil i Grupa Azoty, największe koncerny chemiczne w Polsce, z reguły nie są na ustach wszystkich Polaków. Wszystko jednak zmieniło się w ostatnich dniach, kiedy nagle okazało się, że w kraju może... zabraknąć piwa.
Carlsberg Polska, do którego należą m.in. marki piw Harnaś, Kasztelan, Okocim, czy Somersby, zagroził, że będzie musiał wstrzymać produkcję. Wszystko przez ograniczenie produkcji CO2 właśnie od Anwilu i Azotów, które handlują dwutlenkiem węgla. Bez gazu produkcja piwa jest niemożliwa.
Realna groźba wstrzymania pracy zakładów popłynęła także ze strony mleczarni. Dwutlenek węgla i suchy lód są niezbędne do transportu ich wyrobów. Anwil i Azoty ograniczyły też produkcję kwasu azotowego, a ten jest niezbędny w zakładach mleczarskich do mycia linii produkcyjnych.
Kto potrzebuje dwutlenku węgla?
Grupa Azoty w ubiegłym tygodniu zmniejszyła produkcję nawozów azotowych w kilku swoich zakładach. Jak tłumaczono, przyczyną są drastyczne podwyżki cen gazu. Od czasu rozpoczęcia wojny w Ukrainie wzrosły one aż czterokrotnie. Gaz jest jednak niezbędny do produkcji nawozów amoniakowych. W tym procesie wytwarzany jest także dwutlenek węgla, konieczny do produkcji piwa, wyrobów mleczarskich i innych produktów spożywczych.
Warto podkreślić, że producenci nawozów co do zasady nie są dystrybutorami CO2, który jest wytwarzany w ich zakładach jako produkt uboczny. Są mimo wszystko jednak jego dostawcami, i to ważnymi.
Produkcję nawozów azotowych z tego samego powodu ograniczył też należący do Orlenu Anwil. Jednak już kilka dni później, gdy producenci piwa i nabiału podnieśli wrzawę i zagrozili wstrzymaniem produkcji, sytuacja szybko się zmieniła. Anwil stwierdził, że musi "zagwarantować bezpieczeństwo żywnościowe Polaków" i wznowił produkcję nawozów. Jej zatrzymanie miało wynikać "wyłącznie z przesłanek biznesowych" niezależnych od Orlenu.
- Widzimy jednak olbrzymie zapotrzebowanie ze strony branży spożywczej, ale też medycznej, w tym transplantologii, na skroplony CO2 oraz suchy lód. Mając na uwadze potrzebę zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego w Polsce, zdecydowaliśmy o uruchomieniu instalacji nawozowych, co umożliwi przywrócenie również dostaw półproduktu wytwarzanego we włocławskim zakładzie produkcyjnym - surowego CO2 - zapewnił Daniel Obajtek, prezes Orlenu.
Azoty uspokajają, że dostarczą do klientów zamówiony dwutlenek węgla. Spółka podkreśla, że "nieprzerwanie realizuje dostawy CO2 do swoich dotychczasowych klientów" i "umowy na dostawę CO2 są realizowane zgodnie z zaplanowanymi wolumenami". "Ograniczenie produkcji nawozów zostało zaplanowane w sposób zapewniający dostępność newralgicznych produktów, w tym m.in. ciekłego CO2, suchego lodu oraz wody amoniakalnej, niezbędnej do funkcjonowania energetyki zawodowej" - podano w komunikacie prasowym.
Ograniczenie produkcji nawozów zostało zaplanowane w sposób zapewniający dostępność newralgicznych produktów, w tym m.in. ciekłego CO2, suchego lodu oraz wody amoniakalnej.
Nawozy drożeją co najmniej od roku
Problemami z cenami nawozów i brakami dwutlenku węgla dopiero teraz, gdy nastąpiło bezpośrednie ryzyko wstrzymania produkcji żywności i napojów, obiecał zająć się rząd. Jednak o tym, że nawozów będzie brakować i będą droższe, było wiadomo dużo wcześniej. Nie mówimy nawet o lutym (miesiącu agresji Rosji na Ukrainę), ale o jeszcze wcześniejszych sygnałach.
Zielona Interia w grudniu 2021 roku informowała o już wtedy rekordowo wysokich cenach nawozów - mocznika czy wodorofosforanu amonu. Sytuacja na początku 2022 roku była tak dramatyczna, że kluczowi światowi producenci - Chiny, Rosja i Egipt - obawiały się o własne zapasy i wstrzymały eksport. Zapotrzebowanie na nawozy będzie ogromne, a braki będzie musiał uzupełnić praktycznie cały świat - alarmowali wówczas eksperci.
Znawcy rynku od miesięcy powtarzają, że problemem nie jest już to, jak wysokie ceny przyjdzie płacić za nawozy, ale czy w ogóle będą one dostępne i opłacalne. Ich przewidywania najwyraźniej się spełniły, bo z informacji przesyłanych przez polskie Azoty i Anwil wynika, że ten moment właśnie nadszedł.
Droższe nawozy to droższe jedzenie
Ceny nawozów są uzależnione od notowań surowców kopalnych takich jak węgiel i gaz. Są one najpowszechniejszym źródłem energii w zakładach chemicznych. - Musimy zrozumieć, że wszystkie decyzje, które podnoszą ceny energii, podnoszą także ceny żywności - powiedział Josef Schmidhuber z Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO). - Musimy znaleźć sposób na zwiększenie efektywności nawozów... I poważnie zrewidować naszą politykę energetyczną.
Jeszcze przed wojną w Ukrainie żywność na świecie osiągała ceny najwyższe od ponad dekady. Na rolnikach ciąży ogromna presja, aby maksymalizowali plony, minimalizując ceny zbiorów. Tymczasem zmiany klimatyczne powodują, że ich gospodarstwa stają się coraz mniej wydajne. Lekiem na tę tragiczną spiralę do niedawna mogły być jeszcze właśnie nawozy, ale tych też zaczyna brakować lub trzeba za nie zapłacić astronomiczne kwoty.
Problemem nie jest zatem to, że nie będziemy mogli kupić w sklepie piwa czy, parafrazując klasyka, to, że mleko musi mieć dobry transport, bo inaczej się zsiada. To tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jest uzależnienie rolnictwa od nawozów, a więc i paliw kopalnych. Braki CO2, których obawia się m.in. branża piwna i mleczarska, demaskują znacznie szerszy problem. I to taki, który raczej magicznie się nie skończy wraz z wojną w Ukrainie.