Auta na prąd zdominują rynek szybciej niż prognozowano
Czy to już koniec samochodów spalinowych? Najnowsze dane i decyzja jednego z największych koncernów świata sugerują, że epoka aut bezemisyjnych nadejdzie znacznie szybciej niż prognozowano.
Koncern General Motors zapowiedział, że do 2035 r. przestanie produkować samochody osobowe generujące szkodliwe emisje. Oznacza to, że półciężarówki, SUVy i samochody osobowe tej marki będą napędzane silnikami elektrycznymi lub wodorem. Firma chce też, aby cała jej działalność była neutralna dla klimatu za 30 lat.
- Osiągnięcie tego celu za 15 lat jest absolutnie osiągalne - mówił na konferencji prasowej Dane Parker, dyrektor ds. środowiskowych GM.
To zwrot, jeśli brać pod uwagę, że w ubiegłym roku koncern sprzedał w samych tylko Stanach Zjednoczonych 2,5 mln pojazdów, z których zaledwie 20 tys. stanowiły samochody elektryczne. W listopadzie firma zapowiedziała zainwestowanie 27 mld dol. w nowe technologie. Kwota ta ma być podzielona między projekty związane z napędem elektrycznym i prace nad systemami autonomicznymi.
- To decyzje oparte głównie na przesłankach ekonomicznych. GM nie zdecydowałoby się na zamknięcie sporej części swojego biznesu, gdyby uważało, że nadal będzie przynosić ona zyski - twierdzi analityk branży motoryzacyjnej banku Morgan Stanley Adam Jones i dodaje: - Inni producenci wkrótce pójdą śladami GM.
Przepisy wymierzone w spaliny
Inni producenci, nawet jeśli nie będą tego chcieli, mogą nie mieć wyboru, bo coraz więcej rządów i władz lokalnych zapowiada, że dni samochodów spalinowych na ich drogach są policzone. Austria, Belgia, Niemcy, Wielka Brytania, Francja a nawet Sri Lanka i Kostaryka już poinformowały o wprowadzeniu zakazów związanych ze sprzedażą nowych samochodów spalinowych. Większość takich regulacji ma wejść w życie w połowie przyszłej dekady.
Na podobny krok zdecydowała się też Kalifornia, gdzie regulacja wejdzie w życie od 2035 r. Nowa amerykańska administracja na razie zapowiedziała, że cała należąca do rządu flota 650 tys. pojazdów ma zostać zmieniona na samochody elektryczne. Możliwe, że prezydent Joe Biden zdecyduje się też na ponowne zaostrzenie amerykańskich norm emisji spalin, poluzowanych za prezydentury Donalda Trumpa.
To jednak nie zakazy mogą być gwoździem do trumny aut spalinowych. Niewykluczone, że kiedy przepisy wejdą w życie, samochody na benzynę, czy olej napędowy będą już tylko śmierdzącym wspomnieniem. Powód? Pieniądze.
Opłacalna elektormobilność
W 2020 r. sprzedaż elektrycznych samochodów poszybowała. Sprzedano ich aż o 43 proc. więcej niż rok wcześniej. Spadające ceny podzespołów, zwłaszcza baterii, oznaczają, że wkrótce takie auta powinny być zdecydowanie tańsze od spalinowych odpowiedników.
W 2010 r. mały akumulator o pojemności 30 kWh kosztował około 120 tys. zł. Dziś taki sam akumulator, według badań ośrodka badawczego BloombergNEF, kosztuje średnio około 13 tys. złotych. Jednocześnie od lat spekulowano, że cena samochodów elektrycznych spadnie poniżej ceny aut spalinowych, gdy koszt akumulatorów spadnie poniżej 400 zł za kWh. Wedle prognoz może to nastąpić już za dwa do czterech lat. I to ma być dopiero początek, bo w latach 30., dzięki postępom technologicznym, w tym wprowadzeniu nowego typu baterii półprzewodnikowych, przeciętna cena akumulatorów ma spaść do około 240 zł za kWh.
Kto kopci najmocniej
Na razie jednak, mimo stopniowego wzrostu globalnej popularności aut elektrycznych, emisje gazów cieplarnianych produkowanych przez samochody osobowe rosną. Powodem są popularne SUVy.
Według badań Międzynarodowej Agencji Energii, w styczniu 2020 r. na początku pandemicznych lockdownóow spadły emisje z niemal wszystkich źródeł... z wyjątkiem właśnie SUVów, które truły jeszcze bardziej, niż zwykle. Podczas, gdy wszystkie emisje spadły 0,7 proc, ich wzrosły o 0,5 proc. Światowa flota tych pojazdów zużywa dziś 5,5 mln baryłek ropy dziennie. To 5 proc. całej ropy zużywanej na świecie.
Im szybciej te pojazdy zostaną zelektryfikowane, tym lepiej.