2200 zł - tyle każdego z nas kosztuje co roku chaos przestrzenny
Jednym z ważnych wyzwań dla lepszej ochrony terenów zielonych jest uporanie się z chaosem przestrzennym. Jeśli to zrobimy, zyska nie tylko środowisko, lecz każdy z nas.
W Katowicach wydano pozwolenie na budowę domów jednorodzinnych na nieruchomościach znajdujących się w ciągu korytarza ekologicznego rzeki. Stało się tak, choć były to tereny objęte ochroną przed przekształceniami i zakazem lokalizacji zabudowy.
W Łodzi zielone światło otrzymała inwestycja polegająca na budowie obiektu wielorodzinnego. Stało się tak, choć działka była wskazana jako wyłączona spod zabudowy, bo leżała w obrębie korytarza ekologicznego wyznaczonego wzdłuż doliny rzeki.
W Rzeszowie pozytywną decyzję otrzymał zaś inwestor planujący wzniesienie kilku budynków wielorodzinnych, w tym jednego wysokiego na 55 metrów. Stało się tak, choć był to teren przeznaczony teoretycznie na rekreację, turystykę i sport w zieleni urządzonej, a nieruchomość była położona w dolinie rzeki i w korytarzu umożliwiającym przewietrzanie miasta.
Wszystkie wymienione działki były zagrożone powodzią lub podtopieniami.
NIK: Plany jedynym ratunkiem
Wszystkie znalazły się też w raporcie Najwyższej Izby Kontroli z 2022 r., w którym przyjrzano się sposobom na zwiększanie i zachowanie terenów zielonych w miastach. Wnioski?
"Obowiązujące przepisy wciąż nie chronią przed zabudową terenów zielonych spełniających w miastach istotne funkcje klimatyczne, wentylacyjne, czy hydrologiczne" - stwierdza Izba. I wyjaśnia, że normy prawne zamiast wspierać systemy przyrodnicze, dopuszczają do ich postępującego i nieodwracalnego osłabiania.
Główną przyczyną jest brak miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, które stanowią lokalne prawo. "Obecnie jedynie miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego (mpzp) umożliwiają samorządom skuteczną ochronę terenów zielonych przed zabudową. To te dokumenty wskazują, gdzie w przyszłości mogą powstać w gminie drogi, punkty usługowe, przychodnie, szkoły czy place zabaw i ostatecznie zabezpieczają miejsca przeznaczone na zieleń" - wyjaśnia Izba.
Tworzenie miejscowych planów nie jest jednak obowiązkowe. Dlatego na koniec 2020 r. średnio pokrywało one zaledwie 31,4 proc. gmin, a przez pięć lat odsetek ten wzrósł o skromne dwa punkty procentowe.
Na reszcie terenów leżących w granicach gmin decydują więc nie miejscowe plany, a decyzje o warunkach zabudowy, czyli tzw. wuzetki. Przy podejmowaniu decyzji urzędnicy nie mogą jednak niczego nakazywać ani domagać się zmian. Jeśli jakaś inwestycja nie jest więc zakazana ze względu na osobne regulacja, musi być dopuszczona do realizacji.
Izba chce zmian
Wszystkie przykłady przedstawione na początku artykułu powstały właśnie dzięki "wuzetkom", gdyż miejscowych planów dla danych obszarów nie było. Łącznie ze 180 skontrolowanych przez NIK decyzji o wydaniu WZ aż 53% umożliwiało zabudowę terenów o funkcjach przyrodniczych.
Co prawda w studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego były to tereny wyłączone z zabudowy właśnie z tej przyczyny, ale niewiele to zmienia. Powód? Bo choć studium jest najważniejszym dokumentem planistycznym obejmującym całe miasto, to nie ma mocy prawnej. Nie raz zdarzało się, że samorządy, które właśnie na podstawie studium odmawiały zgody na jakąś inwestycję, przegrywały później w sądzie.
Izba postuluje więc o to, by do odpowiedniej ustawy wprowadzono przepisy, które zobligują gminę do podjęcia prac nad planami miejscowymi dla terenów wyłączonych w studium z zabudowy ze względu na funkcje przyrodnicze. Co więcej, w takiej sytuacji postępowania o wydanie "wuzetek" byłyby z automatu zawieszane.
Zdaniem NIK samorządy powinny również zyskać możliwość określania w decyzji WZ nakazów, zakazów, dopuszczeń i ograniczeń w zagospodarowaniu terenu, które wynikają z potrzeb ochrony środowiska.
Dzięki temu ochrona terenów przyrodniczych stanie się znacznie skuteczniejsza.
Chaos przestrzenny, czyli koszty
Warto przy tym dodać, że skutki chaosu przestrzennego znacznie wykraczają poza straty dla środowiska.
Polski Instytut Ekonomiczny w raporcie z 2022 r podaje, że związane z tym koszty wynoszą w skali całej Polski aż 84,3 mld zł. Czyli 2200 zł w przeliczeniu na każdego mieszkańca zameldowanego w Polsce.
Co składa się na tę kwotę? To m.in. koszty dojazdów, wartość utraconego czasu na staniu w korkach, budowa przeskalowanej infrastruktury, koszty środowiskowe i zdrowotne oraz wykup gruntów. Jak więc widać dla niektórych z nas średnie koszty są znacznie niższe (to głównie koszty środowiskowe i wydatki gminne opłacane z podatków), a dla niektórych znacznie wyższe (bo ktoś stoi w korku dwie godzinny dziennie, czyli 40 tygodniowo - a więc tydzień pracy na pełnym etacie).
Zdaniem PIE za chaos przestrzenny w Polsce odpowiada przede wszystkim duża chęć mieszkańców do przeprowadzki (czego dowodem jest 13 mln oficjalnych przemeldowań w latach 1989-2020) oraz fakt, że mogą to robić bez większych ograniczeń formalnych. Problemem jest nie tylko brak odpowiednich dokumentów planistycznych, ale i przeskalowanie tych istniejących. Według obowiązujących miejscowych planów na terenach przeznaczonych pod budownictwo mieszkaniowe mogłoby żyć 59 mln ludzi, a według studium - aż 135 mln.