Jest tak ciepło, że można smażyć jajecznicę. Rynki w Polsce zalała betonoza
Białko w jajkach zaczyna się ścinać przy ok. 60 stopni Celsjusza. Można pomyśleć, że osiągnięcie takiej temperatury to zadanie przede wszystkim dla kuchenek w naszych domach, ale niekoniecznie. W razie potrzeby można udać się także na rynek w jednym z polskich miast, który przeszedł tzw. rewitalizację.
W 2021 r. 19-letni wówczas Kacper Ropka zrobił furorę gdy na rozgrzany betonowy rynek w jego rodzinnych Krzeszowicach (woj. małopolskie) zabrał patelnię i jajka. "Jajecznica usmażyła się w temperaturze 60 stopni" - przyznał chłopak w rozmowie z Polsat News.
Rewitalizacje w polskich miastach kończą się betonozą
Rok później do podobnego happeningu doszło w Gnieźnie. Aby pokazać, co przyniosła rewitalizacja placu przed teatrem, jeden z radnych również sięgnął po patelnię, tak jak było o w Krzeszowicach. Jajka ścięły się po 15 minutach.
Tomasz Dzionek, bo o nim mowa, za oskarżenia o betonozę i marnowanie publicznych pieniędzy dostał od teatru pozew. Sprawę jednak umorzono, bo sąd nie dopatrzył się czynu zabronionego. Niedawno poznańska "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że plac przed teatrem w Gnieźnie zostanie jednak odbetonowany.
Mimo uwag, happeningów, apeli i protestów, zabetonowanych placów i rynków w Polsce nie ubywa. Najnowszym przykładem może być chociażby Łęczna (woj. lubelskie), gdzie, jak się okazuje, też da się usmażyć jajka. Zrobił tak lokalny aktywista Hubert Znajomski. "Robię to jako forma protestu przeciwko betonozie, która dotyka łęczyńskie stare miasto" - relacjonował na swoim blogu.
Na happening odpowiedzieli urzędnicy na łamach portalu Tuba Łęcznej. Jak tłumaczą, projekt rewitalizacji powstał lata temu, kiedy "moda na takie otwarte place panowała w całej Polsce". Rzecznik miasta przyznał jednak, że dzisiaj projekt ten wyglądałby pewnie inaczej i zakładał choćby więcej zieleni. Urzędnicy obiecali, że będą szukać pieniędzy na nasadzenia w tym miejscu.
Kwestia gustu czy zagrożenie dla życia?
Oburzenie wywołała dwa lata temu także kosztująca 14 mln zł rewitalizacja rynku w Leżajsku (woj. podkarpackie). Tu nikt jajecznicy nie smażył, ale niezadowolenie mieszkańców i tak było donośne. Z rynku usunięto prawie wszystkie drzewa, bo konserwator zabytków stwierdził, że będą zasłaniać historyczne kamienice.
"O gustach się nie dyskutuje" - odpowiedział zastępca burmistrza Leżajska na krytykę rewitalizacji. Na rynku nie będzie można nic zmienić jeszcze przez trzy lata, bo takie są wymogi unijnego dofinansowania.
- Jest to nie tylko szkodliwe, ale wręcz groźne dla życia i zdrowia ludzi. Tworzenie takich betonowych "patelni" przy takich upałach, jakie mamy teraz, sprawia, że te przestrzenie nie tyle odrzucają wszystkich, co przebywanie w takich miejscach może być po prostu groźne dla zdrowia - mówił wówczas aktywista miejski i autor książki "Betonoza" Jan Mencwel w rozmowie z Zieloną Interią.
"Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy? Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy" - śpiewał kiedyś Kult. Od tego czasu stacja kolejowa została już wyremontowana, ale zyskała godnego konkurenta - zrewitalizowany Plac Wolności. I znów, tu jeszcze nikt jajecznicy nie smażył, ale, uwzględniając doświadczenia z innych miast, raczej nie byłoby z tym problemu.
Kutno jest przypadkiem o tyle wyjątkowym, że mamy tu połączenie nie jednego, ale aż dwóch terminów ukutych w ostatnich latach przez aktywistów miejskich: betonozy, ale i samochodozy. Nowy rynek stoi bowiem na dachu parkingu, a wszystko kosztowało 40 mln zł (z czego prawie połowę dała UE).
"To miejsce spotkań, plac tętniący życiem i schowany pod płytą placu parking dla 132 samochodów" - deklarował w 2021 r. w rozmowie z Polsat News Jacek Boczkaja, zastępca prezydenta Kutna. Miasto przekonywało, że zachowanie funkcji parkingu było wolą mieszkańców. Na jego dachu nie ma drzew, są za to kwietniki i fontanny.