Bociany mają problem w drodze z Polski do Afryki. Rosjanie otworzyli ogień
Jedna z tras, którą polskie bociany białe kierują się do Afryki na zimowiska wiedzie przez tereny Ukrainy ostrzeliwane ostatnio przez Rosjan. Naloty i ostrzał zachodniej Ukrainy zaczęły się akurat wtedy, gdy bociany ruszyły w podróż. Na szczęście mają one na taką sytuację pewien patent.
Bocian biały to duży ptak i wydaje się, że z nawet tak trudną podróżą jak z Europy do Afryki nie powinien mieć problemów. A jednak to wyczerpujące i to do tego stopnia, że aby oszczędzać siły, ptaki są skłonne nadłożyć drogi.
Najkrótsza trasa z Polski do Afryki subsaharyjskiej, gdzie zimuje większość naszych bocianów, wiedzie wprost na południe, ku Bałkanom i dalej nad Morzem Jońskim, resztą Morza Śródziemnego do brzegów Libii. Jednak ogromna część podróży wiedzie nad morzem, czego bociany unikają. Nigdy nie zdecydują się na lot nad wodą na tak długim odcinku, bo to kosztuje je zbyt wiele sił.
Ptaki korzystają z termali, z prądów ciepłego powietrza, a je znajdują tylko nad lądami. Dlatego, zamiast lecieć cały czas na południe, skręcają ku Bułgarii i Turcji, aby nad morzem przelecieć tylko nad Bosforem w Stambule. Odpowiednio – zachodnioeuropejskie ptaki kierują się ku Gibraltarowi, nawet jeśli nadkładają drogi.
W efekcie trasa jest nieco "wygięta" i prowadzi w kierunku wschodnim, ku Turcji. To sprawia, że część polskich bocianów leci do celu nad terenami Ukrainy, zwłaszcza jej zachodniej części. Niektóre z nich swój pierwszy większy postój miały np. w rejonie Drohobycza czy Lwowa.
- To głównie bociany ze wschodniej Polski – mówi prof. Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. I dodaje, że wielkopolskie lecą najczęściej przez Bramę Morawską w Czechach. Rzecz jasna są wyjątki i trasa nad Ukrainą jest ważna dla wielu grup bocianich. Tych z Polski, ale również z krajów nadbałtyckich.
Akurat w trakcie ich przelotów armia rosyjska rozpoczęła ostrzał miast takich jak Lwów w odwecie za ukraiński atak na obwód kurski.
Część naszych bocianów jest już w Sudanie
Na całe szczęście spora część bocianów zostawiła za sobą zachodnią Ukrainę zanim Rosjanie otworzyli ogień. Sporo naszych ptaków jest już w Bułgarii i Turcji. – Niektóre z nich dotarły już nawet do Sudanu. W dobrych warunkach dwa tygodnie im wystarczają – mówi prof. Piotr Tryjanowski.
Reszta wciąż leci, ale na rosyjski ostrzał nadziała się tylko część z tych później odlatujących bocianów. Straty? – Na szczęście nie mamy sygnałów z nadajników, by zwierzęta ucierpiały – mówi ornitolog. A nadajniki to jedyny sposób kontroli przelotu. Ptaki oznaczone ominęły niebezpieczeństwa i to potwierdza tezę, że wojny jako takie nie są dla bocianów wielkim zagrożeniem. Istnieją większe.
To efekt także korzystania przez ptaki ze wspomnianych wznoszących prądów ciepłego powietrza. W Polsce, po sierpniowych sejmikach bocianich, można zaobserwować te ptaki, jak krążą po okolicy i szukają odpowiedniego komina powietrznego. Gdy na niego natrafią, wzbijają się wtedy stopniowo, kręcąc charakterystyczne kółka. Pną się jak najwyżej, aby potem z tej wysokości korzystać. I to ona je chroni.
- Bociany mają na koncie kilka kolizji z samolotami, ale to podczas startów i lądowań – mówi prof. Piotr Tryjanowski. – Gdy są już wysoko, pułap zapewnia im bezpieczeństwo.
Ornitologowie szacują normalny pułap lotu bocianów na 100 do nawet 2500 metrów. To zabezpiecza je przed ostrzałem, nalotami, wojnami. Oczywiście, pod warunkiem, że ptaki znajdą komin powietrzny, który ich na taką wysokość wyniesie bez zużycia przez nie wielu sił.
Od niedawna wiemy, że większość naszych bocianów nie zimuje we wschodniej i południowej Afryce, jak niegdyś uważano, ale w tej środkowej, subsaharyjskiej. Sudan, Sudan Południowy, Etiopia, Erytrea czy Czad to kraje, w których zimę spędza najwięcej z nich, aczkolwiek niektóre lecą dalej na południe, aż do RPA.