Gdyby nie psy, człowiek nie dotarłby tak szybko na biegun południowy

Karol Kubak

Opracowanie Karol Kubak

Psy pojawiły się na Antarktydzie ponad 100 lat temu i od razu dowiodły swojej wartości. Gdyby nie one, pierwsi podróżnicy prawdopodobnie by nie przeżyli. Wielokrotnie czytamy o psich zaprzęgach podczas podróży lub widzimy je na zdjęciach obok odkrywców. Rzadziej mówi się o ciemniejszej stronie odkrywania Antarktydy, podczas którego zginęło wiele psów.

Gdyby nie psy, człowiek nie dotarłby tak szybko na biegun południowy
Gdyby nie psy, człowiek nie dotarłby tak szybko na biegun południowyZdjęcie ilustracyjne123RF/PICSEL
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Człowiek zaczął odkrywać Antarktydę w XIX wieku i od samego początku towarzyszyły mu psy. Były to najczęściej husky przywiezione z Grenlandii lub innych miejsc Arktyki. Ich obecność na południu można podzielić na dwa etapy - epokę odkrywców i epokę nauki. Wykonywały ciężką pracę, niejednokrotnie poświęcając swoje życie.

Psie zaprzęgi były nieodłącznym elementem odkrywania niezbadanego lądu. Służyły dzielnie do lat 60. XX wieku, kiedy to zaczęto je wymieniać na skutery śnieżne. Wcześniejsza mechanizacja transportu w tak trudnym środowisku była skazana na klęskę. Zbyt niskie temperatury, częste awarie sprzętu, brak części zamiennych, paliwa, problematyczny transport z Australii to tylko niektóre z problemów, z którymi trzeba byłoby się zmierzyć.

Zastąpienie ich skuterami mogło się odbyć dopiero wówczas, gdy sprzęt zaczął być niezawodny i ludzie zorientowali się, że może być tańszy w utrzymaniu. Psy trzeba było karmić przez cały czas, skuter wystarczyło po dłuższym czasie nieużywania odpalić i jechał.

Życie psów na Antarktydzie było bardzo ciężkie

Psy po raz pierwszy przybyły na Antarktydę 17 lutego 1899 roku, podczas brytyjskiej ekspedycji. 75 sztuk zeszło na ląd na przylądku Adare w rejonie Morza Rossa ze statku Southern Cross. Swoją wartość udowodniły już wtedy - podczas zamieci śnieżnej siedmiu mężczyzn zostało uwięzionych na brzegu. Rozbili duży namiot, który mieli ze sobą i zgromadzili tam wszystkie psy, które ich ogrzały.

Pierwszą długą trasę psie zaprzęgi pokonały w 1902 r. Ole Jonassen, Otto Nordenskjold i Jose Sobral podczas Szwedzkiej Ekspedycji Antarktycznej w ciągu 33 dni pokonali ponad 600 kilometrów. To była pierwsza i przez wiele lat najdłuższa zarejestrowana podróż psim zaprzęgiem. Co ciekawe w jej trakcie psy znalazły torbę z jedzeniem podróżników i oczywiście wszystko zjadły (podobno nawet z fragmentami worka).

Jedzenie na wagę złota

Duża ilość psów wymagała dużej ilości jedzenia. Praktycznie niemożliwe byłoby ciągłe sprowadzanie jej na Antarktydę, a do tego pakowanie na drogę. Trzeba było inaczej rozwiązać problem. Z "pomocą" przyszły lokalne zwierzęta. Zaczęto zabijać foki, a czasem także pingwiny - to one były jedzeniem dla psów. Aby mięso się nie psuło, zakopywano je pod śniegiem i odkopywano na czas karmienia. Czasem też krojono na kawałki, ponieważ czworonogom ciężko byłoby pogryźć zamrożone w całości mięso.

Podczas pierwszych podróży nierzadko zdarzało się, że psy zjadały się nawzajem, lub niektóre były przez podróżników poświęcane na karmę. Sami również nie gardzili takim posiłkiem, czego doskonałym przykładem była słynna wyprawa Roalda Amundsena na biegun południowy w 1911 roku  podczas Norweskiej Ekspedycji Antarktycznej. Ekipa jego rywala, Roberta Scotta, również dotarła do bieguna, ale w drodze powrotnej wszyscy zginęli z powodu głodu, odwodnienia i hipotermii.

Ekipa Amundsena nie dość, że wróciła w dobrej formie, to jeszcze wszyscy przybrali na wadze. Ale mało kto wspomina o tym, że wzięli ze sobą 52 psy, wrócili z 11. Te, które przeżyły, trafiły na pewien czas do Australii, by wziąć udział w kolejnej wyprawie na Antarktydę.

Członkowie antarktycznej wyprawy w 1907 roku: Wild, Shackleton, Marshall i Adams (od lewej) i oczywiście psy
Członkowie antarktycznej wyprawy w 1907 roku: Wild, Shackleton, Marshall i Adams (od lewej) i oczywiście psyDomena publicznaWikimedia

Początek wypraw naukowych poprawił los psów

W latach 50. zaczęto koncentrować się na badaniach naukowych Antarktydy. Nie dość, że zaczęto zwracać większą uwagę na dietę psów, to wyznaczono maksymalne obciążenie na jednego psa, które ustalono na 54,5 kilograma, a później zmierzono za pomocą odpowiednich przyrządów. Oczywiście wzięto pod uwagę możliwość czasowego przekroczenia tej wartości o 50 procent ze względu na czynniki takie jak temperatura, dieta, powierzchnia śniegu, a nawet psychiczne skutki długotrwałej, monotonnej podróży. Zgadza się, cały czas mówimy o dbaniu o psy.

Jeden zaprzęg składał się zazwyczaj z dziewięciu psów ustawionych od najlżejszych do najcięższych. Zauważono wówczas, że przy takim traktowaniu psy sprawiały wrażenie, jakby cieszyły się ludzkim towarzystwem, uwagą, jaką im poświęcano i czerpały przyjemność z wysiłku przy ciągnięciu sani.

Dalej tam, gdzie było to możliwe, psy były karmione mięsem fok, ponieważ uznano, że podawane z tłuszczem i skórą zimą, a latem bez tłuszczu, są najbardziej wartościową karmą. Podawano również suszone mięso mielone z dodatkami. Wszystko razem było optymalną karmą, choć samo mięso mielone nie było zbyt dobre, ponieważ było oparte o to, co jedzą ludzie. Dopiero z czasem zastąpiono je bardziej zbilansowaną karmą. Wciąż jednak świeże lub mrożone mięso fok było podstawą.

Ile zjadał przeciętny pies? Podczas odpoczynku otrzymywały 2,5 tysiąca kilokalorii dziennie. Podczas pracy w zaprzęgu otrzymywały 5 tysięcy kilokalorii. Przy takim traktowaniu pies kończył pracę po 7-8 latach ze względu na ich chorobę "zawodową" - zwyrodnienie stawów.    Oprócz psów husky, na Antarktydzie pracowały również samojedy i boo boo.

Rekordy temperatur i zagrożenie pożaramiPolsat News
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas