Wybierają ryby kilogramami. Reporterzy dotarli do polskich kłusowników
Magdalena Mateja-Furmanik
Kłusownicy rozstawiają sieci nawet w miejscach turystycznych, zupełnie nie licząc się z konsekwencjami. Łowią ryby niewymiarowe czy w okresie ochronnym. Nie dostosowują się do żadnych zasad. Ich szyki krzyżuje Społeczna Straż Rybacka, która patroluje tereny w dzień i w nocy. Z kłusownikami rozmawiali reporterzy programu "Czysta Polska" Polsat News.
Kłusownicy rozstawiają sieci, które są niebezpieczne zarówno dla ludzi, jak i zwierząt. Jeśli wplączą się w silnik motorówki, może doprowadzić to do groźnego wypadku. Strażnicy Społecznej Straży Rybackiej często znajdują porzucone sieci, w których znajdują się zaplątane, rozkładające się ryby. Ich śmierć jest zupełnie bezsensowna. Kłusownikom pewne straty i tak się opłacają.
"Sandacz, szczupak, lin kosztują od 25 zł do nawet 40 zł za kilogram, odławianie kilku do kilkudziesięciu kilogramów daje duże pieniądze" - przyznaje Jacek Czychewicz, Komendant Społecznej Straży Rybackiej Powiatu Iławskiego w rozmowie z "Czystą Polską" Polsat News.
Za nielegalne wędkowanie grozi grzywna, a za kłusowanie do dwóch lat pozbawienia wolności. Taki wymiar kary grozi mężczyźnie złapanym przy ściąganiu nielegalnie postawionych sieci w Kanale Dobrzyckim. Razem z kolegą złapali ponad cztery kg ryb, na szkodę tamtejszego gospodarstwa rybackiego.
Kłusownicy przyłapani na gorącym uczynku
W rozmowie z "Czystą Polską" przyłapany na gorącym uczynku sprawca nie okazał skruchy. "Zobaczymy, ile wlepią. Jak wlepią to i tak będę łowił, bo to moja pasja i ja z tej pasji nie zrezygnuję" - stwierdził oskarżony mężczyzna w rozmowie z reporterami Polsat News.
Niektórzy kłusownicy zachowują się agresywnie i dokonują aktów chuligańskich. Jeden ze strażników społecznej straży rybackiej wyznał, że ich komendantowi kłusownicy podcięli hamulce w aucie i nachodzili go z siekierami i widłami. Dlatego nie wszyscy strażnicy chcą pokazywać swoje twarze i ujawniać swoje dane.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
Wolontariat dla dobra ryb
Strażnicy za swoją pracę nie dostają pieniędzy. Mimo to teren sprawdzają i w dzień, i w nocy. Czasem czekają nawet 36 godzin, aż kłusownicy wrócą po sieci.
"Łącznie jest nas kilkanaście osób. W każdym momencie jesteśmy w stanie zorganizować trzy osoby do patrolu i praktycznie działać na każde wezwanie" - stwierdza komendant Jacek Czychewicz. Niestety również kłusownicy są dobrze zorganizowani i wyposażeni. Posiadają m.in. w noktowizory i pontony z silnikami. Przeważnie pochodzą z okolicy, lecz mieszkańcy na nich nie donoszą. Mówią, że nic nie widzieli i nic nie słyszeli, bo nie chcą mieć wrogów wśród sąsiadów.
Strażnicy muszą zatem polegać na sobie i robić wszystko, by złapać sprawców na gorącym uczynku, a ryby uwolnić jak najszybciej, póki da się im jeszcze pomóc.
Reporterka: Anna Mioduszewska, Polsat NewsOpracowanie: Magdalena Mateja-Furmanik, Zielona Interia