To najtwardsze drzewo świata. Indianie używali go we wstydliwym celu
1350 kg na metr sześcienny - tyle wynosi gęstość drewna rosnącego w Ameryce Środkowej drzewa zwanego gwajakowcem. To ono uważane jest za najtwardsze w świecie, znacznie twardsze od dębu czy cisu. Jest tak gęste, że rzucone na wodę, może pójść na dno. Nie tylko z tego powodu zostało jednak wytrzebione. Dla Indian było ostatnim ratunkiem, gdy przytrafił im się problem, który chcieli ukryć.
Klasyfikacja gęstości drewna nie jest taka prosta. Inaczej wygląda w przypadku drzew wciąż jeszcze rosnących, a inaczej w przypadku już tych ściętych. W Polsce pierwsza klasyfikację cis czy grab z gęstością przeszło 800 kg na metr sześcienny. W drugim wypadku do czołówki dochodzą jeszcze dąb, jodła czy wierzba, a gdzieś na końcu są lipa, sosna czy świerk.
Gwajakowiec przebija wszystkie te klasyfikacje. Jego drewno o gęstości przekraczającej 1300 kg na metr sześcienny uchodzi za najtwardsze, jakie istnieje i już z tego powodu jest niezwykle poszukiwane do produkcji nawet takich rzeczy, których teoretycznie z drewna się nie wykonuje - chociażby części maszyn, a także łożyska wałów napędowych śrub statków i okrętów, jako że jest to drewno bardzo szczelne i samosmarujące się.
Indianie znali jednak o wiele więcej zastosować dla gwajakowca. Trzonki narzędzi, broni, kule do gry (do dzisiaj stosuje się to drewno do tworzenia kul do kręgli) to zastosowanie praktyczne, ale to drzewo miało dla nich znaczenie także wtedy, gdy przytrafiło się medyczne nieszczęście.
Gwajafenezyna, która jest pochodną gwajakolu - fenolu występującego w żywicy tego drzewa - nawet dzisiaj jest stosowana do produkcji środków odkrztuśnych i przeciwkaszlowych. Żywica gwajakowca okazała się jednak także skuteczna w leczeniu chorób wenerycznych, w tym kiły. Wiadomo, że Indianie już głęboko w czasach prekolumbijskich stosowali ją do tego celu.
Nawiasem mówiąc, koncepcja że wywołujący tę chorobę krętek blady to także pochodna odkrycia Ameryki i że bakteria dotarła do Europy ze statkami Krzysztofa Kolumba tak jak tytoń, kukurydza, pomidory czy indyki, ma setki lat. Nie wiemy, czy występowała ona w Europie wcześniej, ale po odkryciu Ameryki przypadki kiły były już wyraźnie odnotowywane. Po raz pierwszy miała się pojawić w 1494 roku podczas wojny Francji z Habsburgami o Neapol, dlatego teoria o jej przywleczeniu z Ameryki znalazła uzasadnienie. Wielu historyków medycyny kwestionuje tę wersję, ale nie zmienia to faktu, że z Ameryki do Europy przywędrowały sposoby leczenia choroby. Np. żywicą gwajakowca.
Drzewo życia dawnych Indian dzisiaj wymiera
Może dlatego Indianie uważali tę roślinę za drzewo życia, bo nie tylko leczyli nim weneryczne przypadłości czy kaszel. leczyli wiele innych chorób. Żywica gwajakowca była stosowana jako lek napotny, moczopędne, usprawniający przemianę materii i oczyszczający, potrafiła zwalczać pasożyty skórne i wewnętrzne. Była niezwykle ważna, ale jej znaczenie sprawiło, że drzewo zostało mocno przetrzebione.
Na wielu wyspach karaibskich, gdzie gwajakowiec kiedyś rósł licznie, już wymarł. Gwajakowiec lekarski, który ma najszersze zastosowanie, zachował się jeszcze na wyspie Portoryko i kilku innych wyspach Antyli. Rośnie też w Ameryce Środkowej i Kolumbii. W 2019 roku wpisano go na listę gatunków zagrożonych i objęto konwencją CITES. Gwajakowiec święty - narodowe drzewo Bahamów - już w połowie XVI wieku było sadzone w wielu miejscach Azji, dokąd przywieźli je kolonizatorzy np. na Cejlonie, Jawie czy w Tajlandii. Dzisiaj w wielu miejscach Ameryki jest skrajnie rzadkie. Stany Zjednoczone, gdzie ten gwajakowiec rósł na Florydzie, uznają roślinę za krytycznie zagrożoną, a Salwador i Honduras donoszą, że u nich ten gwajakowiec wymarł.