Problem turystycznych ścieków na Mazurach

Po kilkudziesięciu latach starań, jeziora na Mazurach są w coraz lepszym stanie. Problemem stali się jednak turyści, którzy wylewają ścieki do akwenów, tym samym niszcząc środowisko.

Giżycko, Mazury
Giżycko, Mazury123RF/PICSEL
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Dzwonimy do jednego z kół wędkarskich na Mazurach. Jego prezes nie chce z nami rozmawiać o problemach jezior. - My o tym od lat opowiadamy, chodzimy do mediów - mówi nam mężczyzna, wyraźnie zdenerwowany tematem. - Ryb jest coraz mniej, tlenu w jeziorach brakuje miejscami nawet i na trzech metrach. Nikt nas nie słucha - mówi.

Jednak czy to nowy problem? Okazuje się, że nie. Mazury już od początku lat 90. miały problem ze ściekami. Te wpływały do jezior, przez co je zanieczyszczały. Przez odpady pojawiały się sinice, a życie w jeziorach wymierało. - Nad jeziorem Niegocin kiedyś było dużo zakładów. Część nadal istnieje, jednak mają własne oczyszczalnie, przez co już nieczystości nie wpływają do jeziora. Mamy też własną oczyszczalnię ścieków, jako Giżycko. Ta po 30 latach wymaga modernizacji, zwłaszcza że zmienia się skład naszych nieczystości - mówi nam Magdalena Fuk, prezes zarządu Fundacji Ochrony Wielkich Mazurskich Jezior.

- Do jezior dopływa woda niosąca zanieczyszczenia spływające z całej zlewni i jest to bardzo często obszar o dużej powierzchni - tłumaczy nam prof. Krzysztof Szoszkiewicz z Wydziału Inżynierii Środowiska i Inżynierii Mechanicznej, rektor Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. - To m.in. woda dopływająca z pól uprawnych. Nawozy, które tam trafiają, rozpuszczają się i trafiają do jezior przez wody gruntowe, ale po intensywnych deszczach w dużych ilościach spływają powierzchniowo. Zanieczyszczenia dopływające z terenów rolniczych są głównym źródłem dopływu substancji biogennych, które odpowiedzialne są za proces eutrofizacji. Kiedy jezioro jest przenawożone biogenami, dochodzi do silniejszego rozwoju sinic - tłumaczy naukowiec.

Powoli, ale do przodu

W ciągu ostatnich 30 lat sytuacja na Mazurach się poprawiła. Fuk powołuje się na badania z 2018 r., według których stan mazurskich jezior nie jest taki zły. Problemem był brak kanalizacji, a także szamba przydomowe, które przeciekały do jezior. Te nadal są na Mazurach popularne, zwłaszcza w domkach letniskowych. Prezes Fundacji przywołuje zdarzenie ze swojej młodości. Mając 10 lat i stojąc w wodzie po kolana, jezioro było tak zanieczyszczone, że nie widziała własnych nóg. Teraz przejrzystość wody jest o wiele większa.

- Degradacja mazurskich jezior jest w dużym stopniu zatrzymana, ale poprawa ich stanu jest bardzo powolna - uważa prof. Szoszkiewicz dodając: - Dopływ zanieczyszczeń ze źródeł punktowych, jakimi są ścieki został wydatnie ograniczony ale nadal dopływają zanieczyszczenia ze źródeł rozproszonych, związanych z działalnością rolniczą. Nieczystości z żaglówek mogą być lokalnie dużym problemem i należy podejmować działania na rzecz ich ograniczania.

Prof. Szoszkiewicz wyjaśnia nam, że brak tlenu w jeziorach to naturalne zjawisko. W naturalnym cyklu, wiosną zbiorniki są bogate w tlen. Im bliżej lata, ten stopniowo zanika. W lipcu i sierpniu problem zaczyna być bardzo widoczny i dotyczy większości jezior, poza tymi najczystszymi. Podobnie jest z przyduchami, czyli masowym śnięciem ryb. Dzieje się tak z powodu nagłego spadku poziomu tlenu. Naukowiec podkreśla jednak, że to część naturalnych cykli jeziora.

Żeglarze za dychę

Magdalena Fuk dodaje, że oprócz zanieczyszczeń z gruntów, są też i te na wodzie. Dużym problemem dla mazurskich jezior, zarówno pod względem środowiskowym, jak i wizerunkowym, są nieczystości z łodzi turystów. Te powinny trafić do ekomarin, które są coraz częściej instalowane. - Koszt opróżnienia szamba wynosi 10 zł, to nie są duże pieniądze. Turyści jednak wolą je wylewać do jezior, co doprowadza do ich zanieczyszczenia. Policzyliśmy, że w sezonie żeglarzy jest 70 tys. To tak, jakby nagle na Mazurach pojawiała się miejscowość wielkości Suwałk. A teraz wyobraźmy sobie, że nie ma dla niej oczyszczalni ścieków - mówi Fuk.

Jak można to rozwiązać? Zdaniem Fuk, dobrym rozwiązaniem byłby obowiązek montowania pomp do ścieków w marinach. Dodatkowo, osoby wynajmujące łódki czy "domki na wodzie", mogłyby płacić opłatę klimatyczną czy kaucję, tak aby obowiązkowo musiały opróżnić zbiornik do pompy. Obecnie żaglówki muszą być zarejestrowane, natomiast nie są sprawdzane pod kątem technicznym. Wprowadzenie podobnych mechanizmów, jak w przypadku samochodów, zdaniem prezes Fundacji Ochrony Wielkich Mazurskich Jezior, mogłoby ograniczyć przypadki, w których właściciel łódki może spuścić z niej nieczystości bezpośrednio do jeziora. Takiej możliwości nie ma już w nowszych żaglówkach, gdzie odpady muszą być wypompowane.

- Dopływ zanieczyszczeń do wód powierzchniowych jest coraz skuteczniejszy a stan jezior bardzo powoli ale się poprawia. Zdarzają się niestety sytuacje niedozwolonego zrzutu zanieczyszczeń, a w ostatni czasie problemem są nawalne deszcze, które spłukują różne substancje z terenów lądowych do zbiorników wodnych. Szczególnie groźne są spływy z nawożonych pól - mówi rektor Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas