Kryzys klimatyczny już tu jest
Fale upałów, błyskawiczne powodzie, czy pojawienie się w Polsce chorób zakaźnych, które dotąd kojarzono z Afryką - taka przyszłość nas czeka. Kryzys klimatyczny to nie tylko kwestia przyszłości. On już tu jest.
Naukowcy nie mają złudzeń: ocieplenie klimatu jest nieuniknione. Byśmy to dotkliwie odczuli wcale nie potrzeba wielkich zmian temperatury. Już jeden stopień powyżej średniej sprzed rewolucji przemysłowej oznacza bardziej intensywne zjawiska pogodowe, ale również między innymi migracje zwierząt. W Polsce doskonałym przykładem takich migracji może być to, w jaki sposób rozprzestrzeniły się kleszcze.
- Zmiany klimatyczne spowodowały, że owady odpowiedzialne za szerzenie się boreliozy, rozprzestrzeniły się z północno-wschodniej Polski na cały kraj. Pod koniec XX w. rejestrowaliśmy rocznie tysiąc przypadków tej choroby. W 2019 r. było ich już ponad 20 tys. - mówi prof. Tadeusz Zielonka, przewodniczący Koalicji Lekarzy i Naukowców na rzecz Zdrowego Powietrza z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Zdaniem ekspertów, w Polsce pojawią się choroby takie, jak malaria czy denga. Przypadki tej drugiej są już odnotowywane nie tylko we Włoszech, czy Grecji, ale również u naszych najbliższych południowych sąsiadów. - Niedawno stwierdzono pierwszy przypadek dengi u Czecha, który nigdzie nie wyjeżdżał. Musiał zostać ugryziony przez afrykańskiego komara w swoim kraju. Owad przenoszący tego wirusa, został już znaleziony w Małopolsce. Pojawienie się więc dengi w Polsce to kwestia czasu - uważa prof. Zielonka.
Jednocześnie profesor zauważa, że lekarze pierwszego kontaktu nie mają odpowiedniej wiedzy, by diagnozować zakażenie tym wirusem. Ze statystyk wynika, że Polska ma najdłuższy czas w Unii Europejskiej między wystąpieniem objawów choroby tropikalnej u pacjenta, a rozpoznaniem jej.
Inna konsekwencja zmian klimatu jest taka, że okres wegetacji roślin w Polsce wydłużył się o ponad 25 dni, licząc od 1970 r. To z kolei zwiększyło okres występowania w powietrzu wysokich stężeń pyłów roślinnych i wydłużyło zagrożenie alergiami. Od kilku lat pylenie roślin daje o sobie znać już w styczniu.
Betonowe pustynie
Całkiem inny problem to adaptacja do skutków ocieplenia klimatycznego. Dotyczy to całej Polski. Problem tkwi w tym, że zbyt długo nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że może być gorzej, niż było. - Kiedyś żyliśmy w fantazji, że skoro polecieliśmy na Księżyc, a wojna się skończyła, to na świecie będzie lepiej. W pewnym momencie to się zmieniło w opowieść, że świat będzie coraz gorszy, a kolejne pokolenia będą miały trudniej - mówi psycholog dr Magdalena Budziszewska z inicjatywy "Uniwersytet Warszawski dla klimatu".
W 2003 r. we Francji podczas fali upałów umierało średnio 1,8 tys. osób dziennie. To więcej, niż w najwyższym dobowym bilanse pandemii koronawirusa. W Polsce trwające kilka czy kilkanaście dni upały sięgające 40 stopni Celsjusza mogą się pojawić już za kilkanaście lat. Okazuje się jednak, że nie trzeba aż takiego podwyższenia temperatury, by był kryzys. Wszystko z powodu braku klimatyzacji w szpitalach.
- W cywilizowanych krajach to standard. U nas starsze osoby podczas upałów leżą w nieklimatyzowanych salach i ten problem mamy już teraz. Do tego braki kadrowe personelu pomocniczego powodują, że chorych trzeba poić kroplówkami. Nie ma nawet kto im podać szklanki wody - mówi prof. Zielonka, który jest sygnatariuszem inicjatywy "Lekarze dla Klimatu". W ramach akcji do rządu i samorządów wysłano listy, w których lekarze i eksperci wyrażają swoje zaniepokojenie biernością rządzących w kwestiach klimatu i ich wpływu na zdrowie.
Upały, grad, powodzie
Fale upałów będą przynosiły wysokie dzienne bilanse zgonów. Do tego trzeba się liczyć z tym, że wiele osób straci dach nad głową. Interdyscyplinarny Zespół doradczy ds. kryzysu klimatycznego przy prezesie Polskiej Akademii Nauk prognozuje, że w ciągu najbliższych 30 lat wzrośnie liczba wezbrań na Bałtyku. Jeden z opracowanych niedawno modeli klimatycznych wskazuje, że cały Gdańsk, Elbląg i Żuławy będą podtopione lub zalane do końca wieku, a woda wedrze się mniej więcej na 80 km w głąb lądu.
Musimy się też liczyć z coraz intensywniejszymi, nawracającymi suszami. W latach 50. ubiegłego wieku występowały w Polsce średnio co pięć lat, a ostatnio już co dwa lata. - Pojawiają się u nas już od połowy lat 80. I już zaczynają mieć coraz większy wpływ nie tylko na rolnictwo i ceny żywności, ale i na przemysł, czy energetykę - mówił Zielonej Interii klimatolog prof. Maciej Sadowski z Instytutu Ochrony Środowiska: - Te susze, napływające z południa, będą coraz większe i będą miały coraz poważniejsze konsekwencje społeczne. W krajach basenu Morza Śródziemnego, czy Azji Mniejszej to może wywołać eksodus. Dziś możemy mówić, że migrantów nie przyjmujemy, ale nadejdzie czas, kiedy nie będziemy już mieli takiej możliwości.
Susze pojawiają się coraz częściej, a poziom wód gruntowych spadł w ciągu ostatnich dziesięcioleci o kilka metrów. Kilkakrotnie zwiększyła się też częstotliwość huraganów. W latach 80. czy 90., było ich kilka rocznie. Obecnie średnio pojawia się ich w Polsce około 20. Rekordowy był 2006 r., kiedy wystąpiły 52 huragany. Podobnie liczba powodzi zwiększyła się czterokrotnie od 1970 r.
Strach przed zmianami klimatu
Wraz ze zmianami klimatu pojawi się też obawa o przyszłość, podobnie jak miało to miejsce w pierwszych miesiącach pandemii. - Zmiany klimatyczne potęgują ryzyka. Jeżeli rolnik na co dzień martwi się o uprawy i przyszłość gospodarstwa, to wraz z kryzysem klimatycznym jego obawy mogą być większe - mówi dr Budziszewska.
Problem w tym, że umiemy sobie wyobrazić powódź, czy skwarny dzień, ale zmian klimatu z całą ich kompleksowością, już nie bardzo. Tymczasem jednym z ich skutków jest utrata poczucia bezpieczeństwa. Tak było w przypadku australijskich rolników, którzy z powodu suszy i pożarów lasów popełniali samobójstwa.
Każda klęska żywiołowa oznacza straty, zarówno wśród ludzi, jak i dobytku. Podczas powodzi tysiąclecia w 1997 r. zalane zostały nie tylko miasta ale i cmentarze. Groby, wraz z szczątkami zmarłych, zostały zmyte. To doprowadziło do zatrucia źródeł wody. Częściej pojawiały się choroby zakaźne, czy problemy żołądkowe.
Oprócz cierpienia, jakie przynosi zmiana klimatu, jest także nostalgia. Otaczająca nas przyroda zmienia się na naszych oczach. Znikają jeziora i rzeki. Lata stają się gorętsze, a zimy szare i deszczowe. - Świat, który pamiętamy, czyli różne pory roku, czy przyroda ze znajomymi krajobrazami - on przestaje istnieć. Przykładem jest zjeżdżanie na sankach. W tym roku to sensacja. Trzy dekady temu był stały element zimy. To powoduje tęsknotę za utraconym światem natury - tłumaczy dr Budziszewska. Tęsknota za dawnym klimatem to solastagia.