10 zł czy 10 mln zł? Problemy z liczeniem wartości przyrody
Wiele osób łatwo deklaruje, że natura jest dla nich bezcenna. Przynajmniej do momentu, kiedy nie muszą za nią płacić. - Ludzie obiecują według nadziei, a dotrzymują według obaw. Dlatego tak trudno jest wycenić naturę - mówi dr Kamil Zubelewicz, ekonomista i prawnik, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Coraz częściej w debacie publicznej pojawia się postulat, by zmienić sposób liczenia PKB, by uwzględniało wartość przyrody. Czy da się tę wartość obliczyć?
Dr Kamil Zubelewicz: Środowisko naturalne to element aktywów, czyli majątku, jakim dysponujemy. Mówiąc o majątku, mamy na myśli np. nieruchomości, samochody, maszyny, pieniądze czy na rachunku bieżącym czy należne nam. Produkt krajowy brutto z kolei nie pokazuje majątku, a zgodnie z jedną z definicji jedynie dochody, czyli strumienie środków uzyskanych w wyniku naszej działalności: wynagrodzenia, zyski, czynsze czy renty. Co ciekawe, tytuł słynnego dzieła Adama Smitha to "Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów". Niestety we współczesnej ekonomii gdzieś zgubiła się koncepcja bogactwa, a zaczęto skupiać się wyłącznie na dochodzie. To istotna zmiana, bo ignoruje problematykę czy jakości środowiska, czy też długów. Postulat, by w rachunku ekonomicznym uwzględniać przyrodę wymaga jednak nie jednego kroku do przodu, a od razu kilku.
Dlaczego?
Po pierwsze, powinniśmy określić, czy chcemy wyceniać stan środowiska tak jak majątku, czy też uwzględniać jedynie zmiany wywołane w środowisku przy tworzeniu PKB, czyli bieżących dochodów. Pierwszy wariant niesie z sobą pewne pułapki. Jeżeli na bezludnej wyspie wytniemy większość lasu i zbudujemy tam ośrodek wypoczynkowy, to wycena pozostałych na wyspie drzew może być znacznie wyższa niż całego lasu przed tą inwestycją.
Drugi wariant wydaje się prostszy. Przyjrzyjmy się ostatniemu słowu w terminie "produkt krajowy brutto". Oznacza on wycenianie dochodu metodą brutto, czyli bez ponoszenia wydatków na amortyzację. Amortyzacja mówi o tym, ile musielibyśmy wydać, aby zapobiec zużywaniu się maszyn, budowli i innych dóbr kapitałowych. Jeśli od PKB odejmiemy oszacowaną amortyzację, otrzymamy produkt krajowy netto. Na podobnej zasadzie można by skonstruować produkt krajowy eko i uwzględniać w nim zużycie środowiska, z którego często nieświadomie korzystamy. Pierwsze takie próby miały miejsce już w 1990 r.
Wartość przyrody musi się dać przecież jakoś policzyć.
Tu pojawia się znowu szereg niuansów, które można odnieść i do zwykłych dóbr. Pierwsza kwestia to rozróżnienie ceny i wartości. Do obliczenia PKB stosujemy ceny, czyli odnotowane w rzeczywistości proporcje wymiany dóbr na pieniądze. Kupujący gazetę po cenie 5 złotych za sztukę uważa, że jest ona więcej warta niż 5 złotych - dlatego też chętnie zamienia na nią mniej warte 5 złotych. Sprzedający z kolei uważa dokładnie na odwrót - dla niego gazeta jest mniej warta niż 5 złotych, a zatem chętnie pozbędzie się jej w zamian za więcej warte 5 złotych. Ekonomia polega na wymianie, proporcja tej wymiany to cena, ale wartości są zupełnie inne.
Możemy zatem próbować wycenić zasoby środowiskowe, czy to ogółem, czy tylko patrząc na ich zmiany, ale określenie wartości będzie znacznie trudniejsze.
Drugi istotny element to subiektywizm - poszczególni ludzie zazwyczaj odmiennie oceniają wartość danego dobra. Te różne oceny pozwalają im potem się zamieniać dobrami po jakiejś cenie. Tak samo będzie z zasobami środowiskowymi - dla jednych ludzi są one więcej warte niż dla innych. Do tego wątku warto jeszcze wrócić.
Po trzecie, przy wycenie patrzymy na korzyści z dodatkowej jednostki dobra, ostatniej, jaką decydujemy się zakupić. Przykładowo, każdy dodatkowy litr wody możemy przeznaczyć na coraz mniej istotne potrzeby. Dlatego cena litra wody spada, gdy mamy jej dużo; rośnie zaś, gdy wody jest mniej, ale cena ta jest i tak znacznie mniejsza od wartości wody - bez niej nie ma przecież życia.
Po czwarte, łączna wycena całości posiadanego dobra też może być nietypowa. Dla niektórych dóbr łączna wycena rośnie, jeśli mamy ich więcej; rośnie zaś, gdy mamy ich mniej. Po piąte wreszcie, jeśli nie mamy do czynienia z wymianą na rynku, to każda wycena może być jedynie szacunkowa. Dokonuje się ich zazwyczaj metodą pośrednio albo bezpośrednią.
Na czym polega metoda pośrednia?
Metody pośrednie odwołują się do ujawnionych przez ludzi zachowań, które dotyczą wycenianego dobra. Patrząc na park narodowy zauważymy, że każdy zwiedzający poświęca określony czas na dojazd i wizytę w tym miejscu. Zwiedzający zatem liczą, że wizyta przyniesie więcej korzyści niż niedogodności związane z podróżą. Pośrednio, za pomocą samego tylko kosztu podróży i czasu poświęconego, możemy pokazać minimalną wartość wizyty w parku dla niektórych osób. Inny sposób to oszacowanie kosztu odtworzenia jakiegoś zasobu. W przypadku środowiska jest to jednak bardzo trudne, bo przywrócenie naturze już zdegradowanych miejsc może zająć dziesiątki albo nawet setki lat.
Metoda pośrednia zresztą ma jedno poważne ograniczenie. To mylenie wartości z ceną. Wyobraźmy sobie turystów, którzy przyjechali do wspomnianego parku. Łącznie za dojazd, nocleg i wyżywienie zapłacili tysiąc złotych. To znaczy, że dla tych osób wartość wizyty w parku jest większa niż tysiąc złotych. Ale czy zwiedzający są gotowi zapłacić cenę aż tysiąca złotych za wizytę w parku? Prawdopodobnie nie, gdyż wtedy koszt takiej wizyty wyniósłby aż 2000 złotych (tysiąc za dojazd i tysiąc za bilet), a to już mogłoby być zbyt drogie.
A metoda bezpośrednia?
Zadajemy ludziom wprost pytanie, ile byliby w stanie za coś zapłacić. W pierwszym odruchu wydaje się, że jeśli idzie o dobra przyrody, ta metoda jest obiecująca. Wyobraźmy sobie wycenianie obszaru naturalnego, w którym planujemy założyć park narodowy. Pytamy wtedy ludzi, ile mogliby rocznie płacić za utrzymanie go. Otrzymaną roczna cenę utrzymania parku należałoby potem porównać z rocznymi korzyściami wynikającymi z eksploatacji danego zasobu, na przykład z wyrębu drzew.
Czyli na przykład możnaby powiedzieć: "dany las jest dla mnie wart 10 złotych rocznie".
Problem tkwi w takich właśnie deklaracjach. Jeśli ktoś zadeklaruje płacenie 10 zł rocznie za ochronę jakiegoś dobra przyrody, to często poda zaskakująco niską kwotę, jaką zapłaciłby jednorazowo za zapewnienie wieczystej ochrony tego dobra, na przykład jedynie 45 zł. Tymczasem powinniśmy usłyszeć kwoty znacznie wyższe - przy nawet 5 proc. stopie procentowej suma corocznych dziesięciozłotowych wpłat odpowiada aż 200 złotym płatności jednorazowej (10 zł / 5 proc.). Moim zdaniem ludzie w takich ankietach deklarują wysoką wartość zasobów naturalnych, obliczaną na podstawie corocznych potencjalnych wpłat, ale w praktyce najpierw zapewne by płacili, a później zaczęliby narzekać, rezygnując z dalszych wpłat. Dlaczego? Bo mają wewnętrzną bardzo wysoką preferencję czasową, odmienną od warunków rynkowych.
Czy w takim razie jest jakaś naprawdę dobra metoda?
Z obiema metodami wiąże się też jeszcze co najmniej jeden poważny problem. Wyobraźmy sobie, że wycenimy jakieś jezioro na 100 mln złotych. Załóżmy nawet, że wyliczyliśmy to obiema tymi metodami, pośrednią i bezpośrednią, a kwota, która nam wyszła, jest mniej więcej taka sama. Wówczas pojawia się pytanie: ile Polacy byliby w stanie zapłacić za to jezioro w razie groźby jego likwidacji? 100 mln złotych? A może nagle wyżej zaczęliby cenić inne jezioro, dotychczas wyceniane na 90 mln złotych, bo przecież cena rośnie, gdy danego dobra mamy mniej? A może zebraliby w sumie właśnie te 10 mln różnicy? Po co więcej, skoro można korzystać z innych jezior? Podczas takich szacunków ważne jest, by pamiętać, że ludzie obiecują według nadziei, a dotrzymują według obaw.
Żadna z tych metod nie jest wystarczająco dobra, gdyż wycena wymaga istnienia rynku, a zachowanie ludzi ma jeszcze jedną cechę - zmienność. I najważniejsze, co już sygnalizowałem - różnice w indywidualnych preferencjach dotyczących klimatu. Jestem przekonany, że wiele osób mieszkających na Północy cieszy się z ocieplenia klimatu, bo wolą mniej wydawać na ogrzewanie i spędzać wakacje nad gorącym Bałtyckim czy ciepłym Oceanem Lodowatym. Nie zgadzają się na uprzywilejowanie klimatyczne krajów Południa oraz szczerze cieszą się z bezśnieżnej pogody i upalnego lata czy braku opadów deszczu, zwłaszcza w weekendy.
To jak w takim razie wspierać ochronę przyrody czy klimatu, stosując miary ekonomiczne?
Można próbować zdefiniować prawa własności czy zasięg oddziaływania danego obiektu. Gdy powstaje plan stworzenia parku narodowego, zwykle lokalna społeczność jest przeciw. Miejscowej ludności zazwyczaj nie próbuje się rekompensować strat wynikających z utraty możliwości zarabiania na obszarze, który miałby zostać objęty ochroną i wyłączony z użytkowania. O tym się u nas niestety nie dyskutuje. Przy zdefiniowanych prawach własności można rozmawiać o pieniądzach, a wtedy niektóre problemy środowiskowe łatwiej by było rozwiązać. Pamiętać jednak należy, że poszczególne dobra mają dla ludzi różną wartość i znaczenie. Różnice między ludźmi to podstawa ekonomii.
Wciąż mówmy jednak o ograniczonym obszarze. A jak rozmawiać o pieniądzach w kontekście niszczenia klimatu całej planety?
Klimatolodzy upatrują głównego zagrożenia w rosnącym poziomie dwutlenku węgla i wynikającym z tego ocieplaniu klimatu. Żeby zredukować przyrosty dwutlenku węgla generowane przez człowieka należałoby się zdobyć na radykalny krok, jakim jest zmiana sposobu produkcji energii, a najtańszym sposobem na czystą energię jest energetyka jądrowa. Tu warto podkreślić ważną kwestię. Jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie krańcowy koszt produkcji energii to znajdziemy punktowo tańsze sposoby wytwarzania dodatkowej jej ilości, ale nie zagwarantują one stabilności całego systemu, nie zapewnią dostępności w każdym momencie w niemniejszej niż dotychczas ilości. Energia jądrowa jest tu bezkonkurencyjna wśród innych czystych źródeł energii, choć oczywiście część osób nie uważa jej za taką. Wszystkie inne sposoby produkcji czystej energii wymagają zapasowej mocy. Energia wiatrowa czy słoneczna przynajmniej na razie nie dają gwarancji, że zawsze będą dostępne. Jak długo nie powstanie tani sposób magazynowania energii albo technologia wodorowa nie zostanie dostatecznie rozwinięta, energetyka jądrowa będzie per saldo najtańsza.
Jaka polityka gospodarcza mogłaby sprzyjać większej ochronie środowiska?
Wydaje mi się, że sprzyjać może odejście od tego, co dominuje w polityce gospodarczej na świecie, a zwłaszcza na Zachodzie, czyli od konsumpcjonizmu. Bierze się on ze sztucznego napędzania kredytu. Dziś takie kredyty są tanie, przez co ludzie chętniej je zaciągają. Dzięki tańszym kredytom, które napędzają większą konsumpcję, kupuje się po prostu elektoraty. Wielu ludzi ma wysoką preferencję czasową. To znaczy, że jak niemowlęta chcą natychmiast coś mieć.
W epoce twardego pieniądza - kreowanego przez rynek - konsumpcjonizm był ograniczany koniecznością płacenia realnie wyższych odsetek. Dziś kredytobiorcy żyją kosztem osób oszczędzających w pieniądzu kreowanym przez państwa - pieniądzu, który traci na wartości. Kiedyś produkowano urządzenia możliwie trwałe. Dziś często sztuka polega na stworzeniu maszyny, która zepsuje się po trzech latach. To oznacza nie tylko bezustannie rosnącą konsumpcję, ale również coraz większe wykorzystanie zasobów naturalnych. A to wpływa na pogorszenie stanu środowiska. Sztucznie inwestujemy i sztucznie konsumujemy. To poważne wyzwanie, bo część działaczy postuluje finansowanie inwestycji ekologicznych tanim pieniądzem, zapominając, że tańszy pieniądz oznacza sztuczne pobudzanie konsumpcji i inwestycji.
Zespół prof. Partha Dasgupty z Uniwersytetu Cambridge wyliczył, że zaspakajając ten galopujący konsumpcjonizm, zużywamy już dziś zasoby tak wielkie, jakbyśmy mieli nie jedną planetę, a półtorej.
Widziałem nawet bardziej pesymistyczne wskaźniki. Na Zachodzie żyjemy w epoce rozrywki, a rozrywka wiąże się wysoką konsumpcją. W systemie, w którym politycy formalnie zależą od wyborców, muszą oni siłą rzeczy skupiać się na zaspakajaniu ich potrzeb. Ochrona przyrody przyjdzie dopiero, gdy ludzie zorientują się, jak cennym stanowi ona zasób. W tej chwili tego po prostu nie czują.