Przyroda pod ostrzałem. Jak wygląda stan środowiska w Ukrainie?

Adrianna Borowicz, reporterka Polsat News i i korespondentka obecna wielokrotnie w Ukrainie w rozmowie z Przemysławem Białkowskim opowiada o skali zniszczeń za naszą wschodnią granicą. Dziennikarka mówi nie tylko o tragedii zwierząt domowych, wciąż czekających wśród zgliszczy na swoich właścicieli, ale również o skali skażenia środowiska, którego regeneracja zajmie dekady.

"Najważniejsze to przeżyć i nie dać się złamać"

Co zrozumiałe, obecnie w Ukrainie ważniejsze od ochrony przyrody jest ratowanie ludzkiego życia i zabezpieczenie możliwości realizacji podstawowych potrzeb. Trudno sobie dokładnie wyobrazić skalę tego, z czym muszą zmagać się Ukraińcy, którzy nie opuścili swojego kraju, ponieważ, jak zapewnia korespondentka, to, co oglądamy w Polsce, jest przefiltrowane. W mediach nie stykamy się z naturalistycznym obrazem tego, jak obecnie wygląda kraj naszego wschodniego sąsiada.

Borowicz wskazuje, że będąc na miejscu najbardziej uderzają dwie rzeczy. Po pierwsze, niedający się wyrazić słowami ogrom zniszczeń, który otacza człowieka z każdej strony. Wiąże się z nim brak dostępu lub dostęp mocno utrudniony do tak podstawowych rzeczy jak woda pitna, kanalizacja czy prąd. Po drugie, perspektywa konieczności odbudowy kraju ze zgliszczy. Wiele osiedli czy nawet miasteczek nadaje się tylko do całkowitego wyburzenia i postawienia od nowa.

Reklama

Jednak dla Ukraińców to nie brak wody pitnej czy kanalizacji jest najgorszy. Najstraszniejszy jest brak możliwości naładowania telefonu komórkowego. Chociaż na pierwszy rzut oka może się to wydawać absurdalne, zdecydowanie takie nie jest. Ukraińcy relacjonują, że najgorsza rzecz jaka się może wydarzyć, to przebywanie w ciemnym mieszkaniu podczas ostrzału w zupełnym odcięciu od bliskich. Czasami z domu nie można wyjść kilka dni, a brak telefonu oznacza brak łączności ze światem i brak informacji o stanie najbliższych.

Środowisko w czasie wojny

Chociaż zupełnie zrozumiałym jest fakt, że priorytetem dla Ukraińców jest ochrona życia i zdrowia ludzi, nie jest tak, że nie są podejmowane kroki w celu zabezpieczenia środowiska. 

Całkowite ignorowanie stanu przyrody jest niemożliwe chociażby ze względu na fakt, że na terytorium Ukrainy znajdują się elektrownie jądrowe. Jeśli one zostaną uszkodzone, to ucierpi nie tylko Ukraina, ale również reszta świata. Katastrofa takiego pokroju byłaby wręcz apokaliptyczna, dlatego podejmuje się wszelkie starania, by do niej nie doszło.

Adrianna Borowicz brała również udział w czynnościach Służby Ochrony Środowiska podejmowanych na terenie ostrzelanej bazy paliwowej.

Na miejscu służby zbierały dowody, którymi będzie się można posłużyć w przyszłych procesach karnych. Z miejsca po bazie paliwowej zbierano próbki ziemi, która była pokryta pięciocentymetrową, czarną warstwą. Prawdopodobnie był to osad powstały na skutek osadzenia się oparów paliwa.   

Dowody są konieczne, ponieważ Ukraina będzie domagać się sprawiedliwości. Ukraiński minister ochrony środowiska jest pewien, że za wszystkie straty musi zadośćuczynić Rosja.

Egzotyczne zwierzęta w czasie wojny

Kilka miesięcy temu w prasie było głośno o czterech lwiątkach z Odessy, które zostały znalezione w torbie na dworcu. Zwierzęta zostały przetransportowane do zoo w Poznaniu, a stamtąd wysłane do azylu w Stanach Zjednoczonych.

I chociaż historie tego typu wlewają nieco otuchy w serca i pokazują, że nie wszystko stracone i że nawet zwierzęta, które nie mają głosu również mogą liczyć na ratunek, uświadamiają również ile zwierząt nie ma tego szczęścia i wciąż czeka.

Polska od początku wojny angażowała się w pomoc ukraińskim zwierzętom, co czasem wiązało się z zagrożeniem zdrowia bądź życia wolontariuszy. Jak relacjonuje  Borowicz, zdarzało się, że pierwsze transporty zamiast 12h trwały 5 dni, podczas których konwój nie dawał znaków życia.

Dużym problemem była również biurokracja, ponieważ złagodzone przepisy przewozu zwierząt dotyczyły zwierząt domowych a nie egzotycznych.

Obecnie zoo w Poznaniu stara się pomóc Ukraińcom, którzy zostali w swoim kraju by wydostać zwierzęta i przewieźć je do Polski. W tym celu prowadzi zbiórkę takiego ekwipunku jak bluzy polarowe, śpiwory czy świeczki okopowe.

Psy, które wciąż czekają na swoich właścicieli

Wśród ruin ukraińskich domów i osiedli można znaleźć mnóstwo psów i kotów, których właściciele nie mogli zabrać ze sobą bądź po prostu nie żyją. W oczy uderza fakt, że nie są to typowe wiejskie kundelki - wiele z nich jest rasowa.

Na miejscu znajdują się wolontariusze, którzy dzięki wsparciu ze Stanów Zjednoczonych mają środki na to, by wyłapywać bezdomne zwierzęta i przekazywać do domów tymczasowych.

Miejscowi ludzie również starają się im pomóc. Praktycznie na każdej klatce można zobaczyć miskę z karmą i wodą by chociaż w ten sposób wesprzeć zwierzęta.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy