Brytyjska zielona katastrofa. Nikt nie chce budować wiatraków na morzu
"Największa katastrofa w zakresie czystej energii od lat" - tak brytyjskie media kwitują aukcję, w ramach której brytyjski rząd chciał wyłonić firmy, które zbudują nowe morskie farmy wiatrowe. Rządowa oferta nie wzbudziła zainteresowania żadnych potencjalnych operatorów elektrowni wiatrowych. Nowe farmy w najbliższym czasie nie powstaną.
Poważna wpadka brytyjskiego rządu w kwestii zielonej energetyki. Coroczna aukcja, podczas której przyznawane są 15-letnie kontrakty na wytwarzanie energii ze źródeł odnawialnych, nie przyciągnęła żadnych chętnych do budowy dużych morskich farm wiatrowych na tamtejszych wodach.
Najwięksi deweloperzy morskiej energetyki wiatrowej - SSE, ScottishPower i szwedzka firma Vattenfall wielokrotnie ostrzegały ministrów, że stałe stawki, które rząd zobowiązał się płacić za prąd przez cały 15-letni okres obowiązywania kontraktu, zostały ustawione zbyt nisko. Przedstawiciele branży podkreślają, że koszty w tym sektorze gwałtownie skoczyły o ok. 40 proc. z powodu inflacji i zaburzeń łańcuchów dostaw.
Rachunki w górę
Krytycy brytyjskiego rządu taki rezultat aukcji nazywają największą katastrofą w tamtejszej energetyce od dziesięciolecia. Klęska aukcji oznacza, że Wielka Brytania może stracić miliardowe inwestycje. Opozycyjna Partia Pracy podkreśla, że brak nowych, czystych źródeł energii może oznaczać, że Brytyjczycy będą musieli drożej płacić za prąd.
Rząd szukał firm chętnych do postawienia morskich farm wiatrowych o łącznej mocy 5 gigawatów. Wystarczającej do zasilenia ok. 8 mln domów. Branżowa grupa Renewable UK obliczała, że wprowadzenie do sieci takiej ilości czystych źródeł energii pozwoliłoby brytyjskim konsumentom zaoszczędzić na rachunkach prawie 2 mld funtów rocznie dzięki obniżeniu cen prądu.
W ramach aukcji udało się przydzielić kontrakty dla farm fotowoltaicznych, lądowych farm wiatrowych, projektów geotermalnych i elektrowni pływowych o mocy łącznie 3,6 GW. Brak nowych morskich farm wiatrowych o wysokiej wydajności może jednak utrudnić Londynowi osiągnięcie ambitnych celów klimatycznych.
Wiatraki rosną wolniej
To nie koniec problemów. Rosnące koszty sprawiają, że już rozpoczęte projekty także stają pod znakiem zapytania. W lipcu Vattenfall ogłosił zaprzestanie prac na wartej wiele miliardów funtów farmie wiatrowej Norfolk Boreas, ponieważ rosnące koszty oznaczają, że nie będzie ona już opłacalna.
Rząd robi jednak dobrą minę do złej gry. Graham Stuart, minister ds. energii i zmian klimatycznych zapewniał, że rząd jest zachwycony tym, że aukcja “zapewni rekordową liczbę projektów z zakresu energii słonecznej, wiatrowej na lądzie, energii pływów i, po raz pierwszy, energii geotermalnej".
Branża widzi to jednak inaczej. "To wielomiliardowa, stracona szansa na dostarczenie konsumentom taniej energii i sygnał alarmowy dla rządu" - mówił dziennikowi "The Guardian" Keith Anderson, dyrektor naczelny ScottishPower. "Wszyscy chcemy tego samego - bezpiecznej, taniej i ekologicznej energii wiatrowej. Ale tym razem rachunek ekonomiczny po prostu nie zadziałał".
Ambitne plany
Wielka Brytania w ostatnich dziesięcioleciach zainwestowała miliardy w rozwój energetyki odnawialnej. W roku 2000 odnawialne źródła energii zapewniały zaledwie 2,8 proc. generowanej na wyspach elektryczności. W 2022 r. osiągnęły poziom 40 proc. całkowitej generacji energii. Sama energia wiatrowa odpowiadała za 26,8 proc. elektryczności w brytyjskiej sieci, co dawało jej drugą pozycję za elektrowniami gazowymi.
Opublikowana w 2021 r. przez rząd strategia zakłada, że Wielka Brytania osiągnie zerowe emisje netto w 2050 r. "Czysta energetyka", obejmująca energię jądrową i źródła odnawialne, ma zapewniać 100 proc. potrzeb kraju już w 2035 r. Strategia zakłada także inwestycje w ocieplanie domów i pompy ciepła, które wykorzystywane są dziś w ok. 8 proc. brytyjskich budynków. Londyn chce też zakazać sprzedaży nowych samochodów spalinowych do 2030 r.