Wszystkie klęski Afganistanu. Z czym tak naprawdę przegrał Zachód?
Tracisz uprawy, a rząd ci nie pomaga? My ci pomożemy - mówili i rzeczywiście pomagali, ale tak, by sami też mogli skorzystać. Poparcie zdobywali dzięki pieniądzom i uzależnianiu ludzi od siebie. Wieś za wsią, region za regionem. Wysłannikom Zachodu zaś powtarzali do znudzenia: "wy macie zegarki, my mamy czas".
Zachód misję w Afganistanie położył na wiele sposobów. Swoje dołożyły lokalne elity, nieumiejące się dogadać w imię wspólnego dobra kraju oraz skorumpowani urzędnicy, których często obchodziło wyłącznie wypchanie własnych kieszeni. A talibowie mieli czas. I robili swoje.
Ostatnie trzy dekady przyniosły Afgańczykom serię powodzi i susz, choć tylko wiadomości o wojennych postępach - lub ich braku - przebijały się do zachodniej opinii publicznej. W kraju szczycącym się z uprawy granatów, orzeszków piniowych i wyjątkowo słodkich winogron, ludzie tracili uprawy, co w opasłych raportach organizacji międzynarodowych znajdowało odzwierciedlenie w rubrykach dotyczących głodu. To na czołówki mediów się jednak nie przebijało, a jeśli już, to wyjątkowo rzadko. A skoro się nie przebijało, zachodni politycy nie mieli powodu, by się tym zajmować.
- Niebo przestało dawać nam deszcz, ziemia przestała rodzić dla nas trawę, a w końcu rząd także przestał nam pomagać - mówi cytowany przez Norweską Radę ds. Uchodźców 67-letni Abdul Baqi.
Susza, powodzie i bieda
Susze trwające każdego lata coraz dłużej, zimowe powodzie, erozja gleb, osuwanie się zboczy górskich - to wszystko sprawiało, że afgańscy rolnicy nie mogąc prowadzić opłacalnej hodowli zmuszani byli pożyczać pieniądze, by przetrwać. Gdy z powodu kolejnych klęsk żywiołowych nie było ich stać, by spłacić pożyczkobiorców, pojawiali się talibowie z ich "pomożemy" i całą machiną propagandową, która jeszcze mocniej podważała zaufanie wobec rządzących w Kabulu i Zachodu.
Na górzystej północy lodowce topnieją szybciej niż kiedykolwiek, co prowadzi do zalewania pól. Co roku coraz wcześniej i szybciej topnieje też śnieg, co sprawia, że coraz intensywniejsze są susze. Jednocześnie błyskawiczne ulewy w ciągu ostatnich 30 lat występowały nawet do 25 proc. częściej niż wcześniej. A to dopiero początek, bo do końca wieku może stopnieć aż 90 proc. lodowców Hindukuszu, od których zależą miliony ludzi.
W ten sposób zacofany i rolniczy Afganistan, z samego dołu listy światowych emitentów dwutlenku węgla, już znalazł się - jak wynika z Germanwatch Global Climate Risk Index - na szóstym miejscu wśród państw najmocniej dotkniętych przez zmiany klimatyczne. - Afganistan jest dobrym przykładem niesprawiedliwości klimatycznej - mówi Fahad Saeed, klimatolog z Climate Analytics. - Nie odegrał żadnej roli w tworzeniu problemu, ale ponosi jego największe konsekwencje.
Pomoc, podatki i opium
Światowy Program Żywnościowy, Program Środowiskowy ONZ i Narodowa Agencja Ochrony Środowiskowej Afganistanu, jakiś czas temu we wspólnym raporcie wyliczyły, że 60 proc. Afgańczyków swoje dochody czerpie z rolnictwa, a źródłem ponad 80 proc. konfliktów w kraju są zasoby naturalne. I tu wcale nie chodzi o żadne wielkie wojny z terroryzmem czy talibów. Konflikty rodzą się między społecznościami, bo Afgańczycy stali się narodem tułaczy - aż jedna trzecia musiała zmienić miejsce zamieszkania z powodu braku możliwości utrzymania się tam, gdzie żyła dotąd. Z danych Światowej Organizacji ds. Migracji, większość przemieszczała się w granicach własnego kraju.
Kamal Alam, członek South Asia Center w Atlantic Council twierdzi, że talibowie płacili swoim bojownikom od 5 do 10 dol. dziennie. Dla rolnika, który nie ma z czego żyć, to bardzo dużo pieniędzy. - Rolnicy stawali przed wyborem i stawali się ofiarami ludzi, którzy mówili im: "rząd cię oszukuje, ta ziemia powinna przynosić plony, a oni ci nie pomagają. Dołącz do nas; obalimy ten rząd - opowiadał stacji CBS dyrektor Programu Zmian Klimatycznych i Środowiskowych Amerykańskiego Uniwersytetu w Bejrucie Nadim Farajalla.
Talibowie nie tylko płacili mężczyznom ze wsi, by wstępowali do ich szeregów. Wielu z nich pomogli także w inny sposób. Stworzyli niezwykle lukratywny model uprawy i handlu makiem. I tak zarobili miliardy dolarów. Z danych ONZ wynika, że tylko w latach 2018-2019 r. mogło to być ponad 400 mln dol., choć niektórzy eksperci szacują, że kwota ta może być niższa i wynosić około 40 mln dol. rocznie.
Talibowie zarabiali nie tylko na samej sprzedaży surowca, ale także na podatkach pobieranych od rolników, którym wcześniej uprawy umożliwili. Co ciekawe, zmiany klimatu, szczególnie susza na południu kraju, bardzo im w tym pomogły. Mak bowiem potrzebuje znacznie mniej wody niż inne rośliny, a to sprawiało, że uprawiający go rolnicy zdobywali stabilne źródło utrzymania. Nie ma przypadku, że makowymi polami usłane jest właśnie południe Afganistanu. I że tam poparcie dla talibów od lat było największe.
Miliony zagrożone głodem
Nie ma też nic dziwnego w tym, że uprawy rok do roku rosły o przeszło 30 proc., by w zeszłym roku zajmować na 224 tys. hektarów. Z danych UNODC, czyli oenzetowskiej agencji odpowiedzialnej za narkotyki i przestępczość, wynika, że dziś z Afganistanu pochodzi 80 proc. przechwytywanej na świecie heroiny i morfiny. Talibowie, jak sami mówili, mają czas. I w ciągu dwóch dekad wojny zbudowali cały system.
Gdy wkroczyli do Kabulu, ich rzecznik już na pierwszej konferencji prasowej zapowiedział, że uprawy maku z Afganistanu znikną. To mało prawdopodobne, jeśli nie znajdzie się inne źródło utrzymania dla tysięcy ludzi. Talibowie, którzy już okazali się wyjątkowo sprawnymi strategami, nie zaryzykują buntu na prowincji stanowiących o ich sile. - Jeśli szybko wprowadziliby zakaz upraw maku, doprowadziliby do olbrzymiego spowolnienia gospodarczego i popchnęliby ludzi w nędzę. Mieliby realne problemy z utrzymaniem stabilności - twierdzi Vanda Felbab-Brown z Brookings Institution.
Cudzoziemscy żołnierze makowe pola przez lata palili. Sami tylko Amerykanie na walkę z uprawami maku w latach 2001-2020 w Afganistanie wydali 9 mld dol. W tym czasie obszar upraw powiększył się czterokrotnie.
Teraz, gdy talibowie powrócili do władzy, łącznie jedna trzecia Afgańczyków w różnym stopniu zagrożona jest "brakiem bezpieczeństwa żywnościowego", a susza grozi kryzysem, możliwe nawet, że znacznie poważniejszym niż ten z 2018 r., gdy głód zajrzał w oczy ponad 13 mln ludzi. Afganistan jest jednym z trzech najbardziej zagrożonych klęską głodu krajów świata. Ludzie, by kupić jedzenie, muszą się zadłużać się na ogromne dla nich kwoty, a najgorsze efekty suszy dopiero przed nimi.
Czy nowi rządzący w Kabulu rozumieją te wszystkie zagrożenia? Jedne z najcięższych walk w ostatnich miesiącach toczyły się w okolicach i o Tamę Przyjaźni Afgańsko-Indyjskiej, dawniej znana jako Zapora Salma w prowincji Herat. Dostarcza 42 MW mocy i zasila w wodę 75 tys. hektarów upraw. Od dawna talibowie w swoich propagandowych komunikatach zapowiadali, że ją zniszczą. Mimo to tama nadal stoi.
Paliwo dla ekstremizmów
Klęski wywoływane przez zmiany klimatyczne, w połączeniu z biedą i niskim poziomem edukacji, to znakomite paliwo dla niepokojów społecznych i ekstremizmu, nie tylko w Afganistanie. ISIS wykorzystało ekstremalną suszę wśród społeczności rolniczych w Syrii i Iraku, a Boko Haram stworzyło przyczółki wzdłuż basenu jeziora Czad.
Dostrzegł to amerykański Departament Obrony, który w swoim publikowanym co cztery lata opracowaniu Quadrennial Defense Review podkreśla, że "zmiany klimatyczne i powiązane z nimi trendy mogą pośrednio działać, jako mnożniki zagrożenia. Wzmagają czynniki sprzyjające działalności terrorystycznej i przemocy, takie jak bieda, degradacja środowiska i napięcia społeczne".