Spór o Turów: Jest jeszcze czas na krok w tył
Zapowiedzi przedstawicieli rządu, że Polska się nie dostosuje do postanowienia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie odkrywki Turów to droga donikąd - komentuje prof. Leszek Pazderski, ekspert Greenpeace ds. polityki ekologicznej.
Nie chodzi już o kary finansowe, które będą naliczane Polsce za każdy dzień niezgodnej z prawem UE pracy odkrywki Turów, ale o to, że zapewne zostanie zastosowana zasada "fundusze za praworządność". W końcu trudno o bardziej jaskrawy przykład łamania praworządności niż ignorowanie orzeczenia sądu międzynarodowego, którego jurysdykcję Polska, wstępując do UE, zgodziła się uznawać.
Ciekawe, czy polski rząd w imię odkrywki Turów zrezygnuje na przykład z części środków z post pandemicznego Funduszu Odbudowy? A co zrobi, gdy po niewykonaniu postanowienia TSUE sypnie się przeciw polskiemu Skarbowi Państwa lawina pozwów cywilnych ze strony czeskich (a może i niemieckich) osób prywatnych i gmin o zapłatę odszkodowań za szkody i straty spowodowane nielegalną już, w świetle prawa UE, pracą odkrywki Turów? Ogłosi, że też nie zapłaci?
Przypadek Turowa, jak w soczewce pokazuje, czym się kończy ignorowanie stanowisk sąsiednich społeczności, w tym przypadku czeskiej i niemieckiej, lekceważenie opinii organizacji ekologicznych, próba postawienia na swoim za wszelką cenę - na zasadzie "tylko my mamy rację" i "ma być tak, jak my chcemy".
Greenpeace Polska od lat postulował i nadal postuluje rozwiązanie korzystne dla wszystkich, to jest kontrolowane zamknięcie kompleksu turoszowskiego do 2030 r. - górnicy i energetycy mieliby pracę jeszcze przez 10 lat, plus kolejną dekadę przy rekultywacji, byłby też czas i znaczące środki unijne na transformację regionu, utworzenie nowych miejsc pracy, przekształcenie gminy Bogatynia na przykład w gminę turystyczną. Prawdopodobnie byłoby to do zaakceptowania również dla naszych czeskich i niemieckich sąsiadów.
Wybrano jednak rozwiązanie siłowe: koncesję przedłużono najpierw do 2026 r. bez oceny oddziaływania na środowisko, na podstawie przepisu jawnie sprzecznego z prawem unijnym, a następnie przedłużono ją do 2044 r. w oparciu o nieostateczną decyzję środowiskową, wobec której toczy się jeszcze przed Generalną Dyrekcją Ochrony Środowiska postępowanie odwoławcze. Nie liczono się przy tym z głosem Czechów w kraju libereckim, których lej depresji od lat pozbawia wody, ani z głosem mieszkańców Zittau w Niemczech, którym od ruchów ziemi zapadają się domy. PGE od zawsze neguje wszelkie skargi i pretensje sąsiadów, a nie jest przecież tak, że ci wymyślili sobie szkody, których doznają od odkrywki Turów.
Osuszenie podziemnych poziomów wodonośnych czy osiadanie gruntów i domów w sąsiedztwie odkrywki jest realne i powszechnie doświadczane we wszystkich regionach wydobycia węgla brunatnego w Europie - tak samo jak powszechne są pokrętne wyjaśnienia koncernów węglowych, że przyczyny są wszelkie inne, ale na pewno nie ich kopalnia.
Jest jednak jeszcze czas na krok w tył - jak najszybciej wrócić do dyskusji o odejściu od węgla do 2030 r., z korzyścią dla środowiska i klimatu oraz wszystkich zainteresowanych.
Niezależnie już od samego konfliktu międzynarodowego, koncesja do 2044 r., której otrzymanie niedawno świętowała hucznie PGE, to tylko świstek papieru. Nie ma żadnych szans, by odkrywka i elektrownia Turów pracowały po 2030 r. Będzie to skrajnie nieopłacalne, choćby z powodu lawinowo rosnących opłat za emisję dwutlenku węgla. Kto kupi najdroższy prąd w Europie - a takim będzie prąd z elektrowni węglowych - gdy będzie miał do dyspozycji o wiele tańszą energię z OZE?
Przecież dokładnie z tego powodu Niemcy i Czesi zdecydowali o całkowitym odejściu od węgla najpóźniej właśnie w latach 30. tego wieku. Dlaczego Niemcy zrezygnowali z budowy odkrywki Jänschwalde Nord w Brandenburgii - bliźniaczo podobnej do tej w Turowie, gdyż położonej przy granicy z Polską - i planują zamknąć tamtejszą elektrownię Jänschwalde?
Można oszukiwać lokalną społeczność planami rzekomego wydobycia “brunatnego złota" do 2044 r., ale - abstrahując od obecnego postanowienia TSUE - realny scenariusz to niekontrolowany upadek kopalni i elektrowni Turów najdalej za 10 lat, z przyczyn czysto ekonomicznych - bez planu awaryjnego i bez funduszy unijnych.
Naturalnie, wtedy już nie będzie obecnego zarządu PGE, będzie jakiś inny rząd, premierzy, ministrowie - którzy za gospodarczy krach regionu zgorzeleckiego obwinią poprzedników. A rachunek za całość zapłacimy my, wszyscy Polacy.
Dr hab. Leszek Pazderski, prof. UMK w Toruniu, ekspert Greenpeace ds. polityki ekologicznej