Atak wilka w Bieszczadach. Leśnik pomylił go z sarną, uciekł na drzewo

Oprac.: Jakub Wojajczyk
Od kilku dni w mediach społecznościowych krążą informacje o ataku wilka na człowieka, do którego miało dojść w Bieszczadach. Do sprawy odnieśli się urzędnicy gminy Komańcza, na terenie której widziano zwierzę. Z relacji wynika, że ofiarą ataku miał być leśnik, który pomylił wilki z sarnami. Gdy jeden z nich nie chciał dać mu spokoju, wystraszony mężczyzna uciekł przed nim na drzewo.

Jak wynika z notatki inspektora ds. zarządzania kryzysowego w gminie Komańcza, do sytuacji miało dojść pod koniec lutego w miejscowości Smolnik.
Bieszczady. Wilk zaatakował leśnika
Leśnik po pracy na skraju lasu na swojej drodze zauważył zwierzynę. Myślał, że to sarna, więc szedł dalej tą samą trasą. Gdy zwierzę się podniosło, okazało się, że to wilk. Mężczyzna chciał go spłoszyć i krzyknął, ale wtedy z ziemi miało podnieść się kolejnych sześć osobników.
Mimo że pozostałe wilki oddaliły się w zarośla, to jeden cały czas nie dawał się spłoszyć. "Z najeżoną sierścią i pochyloną głową" kierował się w stronę leśnika - czytamy w oficjalnej notatce ze zdarzenia.
Pracownik leśny w obawie o swoje życie i zdrowie wszedł na pobliskie drzewo i wykonał telefon do współpracownika, który po zakończonej pracy przemieszczał się ciągnikiem w kierunku miejscowości Smolnik
Jak relacjonował leśnik, wilk nie opuszczał miejsca i przebywał cały czas ok. 5 metrów od drzewa. Dopiero po przyjeździe ciągnika oddalił się w kierunku lasu.
Prośbę o potwierdzenie tego zdarzenia przesłaliśmy do Łukasza Lisa, rzecznika Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie. Czekamy na odpowiedź.

Urzędnicy apelują ws. wilków. Będzie odstrzał?
Gmina traktuje sprawę bardzo poważnie. Całą notatkę opublikowała w mediach społecznościowych i zaapelowała do mieszkańców o ostrożność. Każdy taki przypadek - bez względu na to, czy chodzi o wilki, czy niedźwiedzie - powinien być zgłoszony do gminy - podkreślono.
Jak wyjaśniają urzędnicy, dane o spotkaniach z wilkami są potem przesyłane do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie. Jeśli przypadków będzie wystarczająco dużo, urząd będzie chciał wystąpić o "uzyskanie odstępstw od zakazów dotyczących dużych chronionych drapieżników". W skrócie: o pozwolenie na odstrzał.
"Uprasza się o zachowanie szczególnej ostrożności, niepozostawiania dzieci bez opieki szczególnie po zmroku, niepozostawianie wszelkiego rodzaju odpadków pochodzenia roślinnego i zwierzęcego mogących przyciągać duże chronione drapieżniki" - przypomnieli jednocześnie urzędnicy.