Niemcy: Kryzys klimatyczny, kryzys polityczny
Polityka klimatyczna może zdecydować, kto zostanie nowym kanclerzem Niemiec.
Olaf Scholz ogłosił, że zamierza podjąć kroki w kierunku podwyższenia cen biletów lotniczych w Europie. Wicekanclerz i minister finansów, typowany przez SPD na kanclerza, stwierdził, że przeloty nie powinny być tańsze niż 50-60 euro. Taka cena ma zachęcać podróżnych do korzystania z bardziej ekologicznych środków transportu. - To prawdziwy konkurs, kto da więcej w kwestii ochrony klimatu - komentowała kilka dni temu podobne zapowiedzi innych polityków partyjna koleżanka Scholza, minister środowiska Svenja Schulze.
Kwestie klimatyczne mogą zdecydować o wyniku zaplanowanych na wrzesień wyborów do Bundestagu. O ile przed poprzednim głosowaniem Niemców najbardziej niepokoił napływ uchodźców, z badań opinii publicznej wynika, że teraz numerem jeden jest pandemia, ale zaraz za nią plasuje się ochrona klimatu. Partia Zieloni, którzy już od trzech lat odnotowują kolejne wyborcze sukcesy, zdołali przesunąć ten temat do centrum politycznej debaty. To między innymi dzięki temu ma szanse wygrać wybory za cztery miesiące. Niedawny wyrok Federalnego Trybunału Konstytucyjnego może w tym tylko pomóc.
Właśnie przez ten pryzmat będzie oceniana odchodząca z urzędu Angela Merkel, choć paradoksalnie ciężko znaleźć innego polityka, który zrobiłby tak wiele dla środowiska.
Klimatyczna kanclerz
Merkel na arenie międzynarodowej w kwestiach klimatycznych była ważną postacią już od czasów szczytu klimatycznego COP w Bonn 1995 r. Dwa lata później, podczas negocjacji pierwszego międzynarodowego porozumienia klimatycznego w Kioto, to ona parła ku wysokim redukcjom emisji. I to ona dążyła do tego, by globalne ocieplenie i dekarbonizacja znalazły się w agendach szczytów G8 i G7 w 2007 i 2015 r. Podczas organizowanego przez Niemcy szczytu G8 przekonała ówczesnego prezydenta USA do podpisania wspólnego oświadczenia w sprawie ochrony klimatu, choć George W. Bush kwestionował to, co mówili naukowcy. To również niemiecka kanclerz grała pierwsze skrzypce w wielu kwestiach związanych z ograniczeniem emisji gazów cieplarnianych w Unii Europejskiej.
Jest fizykiem z wykształcenia i zamiłowania. Możliwe, że dzięki temu lepiej niż inni politycy rozumie problem. Tyle, że w sprawach klimatu lepiej szło jej na arenie międzynarodowej niż we własnym kraju, gdzie musiała zawierać kompromisy z potężnym przemysłem samochodowym i węglowym.
Objęła urząd kanclerski w 2005 r., gdy kraj już zaczął wprowadzać energiewende, czyli program odchodzenia od paliw kopalnych i transformacji energetycznej. Jednak przez pierwszych 10 lat jej rządów w tej sprawie niewiele się wydarzyło. Program klimatyczny szybko przyćmiło załamanie gospodarcze 2008 r. Później była katastrofa jądrowa w Fukushimie, która wywołała tak wielkie emocje w niemieckim społeczeństwie, że Merkel zgodziła się zamknąć wszystkie elektrownie atomowe w kraju w ciągu niewiele ponad dekady. Jeszcze później wybuchł kryzys migracyjny. Dwa lata temu tzw. "komisja węglowa" w atmosferze awantur wewnątrz rządu, zaleciła stopniowe wycofanie energii węglowej do 2038 r. Efekt tych wszystkich działań był jednak taki, że w latach 2005-2015 emisje gazów cieplarnianych RFN spadły zaledwie o 8 proc. i stało się tak w znacznej mierze dzięki polityce wprowadzonej przez poprzedni rząd, a nie działaniom Merkel. Kraj ledwo osiągnął cele redukcji emisji wyznaczone na 2020 r. Udało się to głównie dzięki spowolnieniu wywołanemu przez COVID-19.
Angela Merkel, jak zauważa "Politico", "pomogła podsycić oczekiwania dotyczące działań w sprawie kryzysu klimatycznego, ale zawiodła jeśli idzie o konkretne działania, tworząc przestrzeń dla Zielonych".
Tarcia w rządzie
Z ostatnich sondaży wynika, że Zieloni mają 26-proc. poparcie, CDU/CSU trzy procent mniej, a SPD może liczyć na 14 proc. głosów. Do tego koalicyjny gabinet Merkel wyrokiem Federalnego Trybunału Konstytucyjnego został zmuszony do podniesienia celów klimatycznych. Sędziowie orzekli pod koniec kwietnia, że rząd nie określił dostatecznie dokładnie, w jaki sposób zamierza ciąć emisje gazów cieplarnianych po 2030 r. Co więcej, uznali, że władze przerzuciły ciężar bolesnych redukcji na przyszłe pokolenia, przez co narażają ich przyszłość.
W odpowiedzi rząd ogłosił w tym tygodniu, że Niemcy do 2030 r. obetną emisje o 65 proc. w porównaniu z poziomem z 1990 r. (poprzedni cel wynosił 55 proc.). Kraj będzie też dążył do poziomu zerowych emisji netto przed 2045 r., pięć lat wcześniej niż dotąd zakładano. Nowelizowaną ustawę ma zatwierdzić teraz parlament.
Gabinet wielkiej koalicji chadeków i Partii Socjaldemokratycznej, dzięki szybkim decyzjom chce ograniczyć polityczne straty, a jego czołowi politycy robią wszystko, co w ich mocy, by chwalić się własnym, nowoodkrytym entuzjazmem klimatycznym. O tym, jakie w rządzie panują nastroje doskonale świadczy jednak starcie między ministrem gospodarki Peterem Altmaierem, a Olafem Scholzem. Gdy Almeier napisał na Twitterze, że zaczęła się epoka "ochrony klimatu i praw młodych ludzi", Scholz natychmiast wypomniał mu: "Drogi Kolego, o ile pamiętam, to przede wszystkim ty i twoja partia zatrzymywaliście to, czego teraz domaga się Trybunał Konstytucyjny. Ale możemy to naprawić. Czy jesteście z nami?"
Nie tylko PR
Wypełnienie nowych, podwyższonych celów klimatycznych może być wyzwaniem dla największej gospodarki Europy. Niemieckie emisje już dziś są o 40 proc. niższe niż w 1990 r., ale eksperci wskazują, że znaczna część tych redukcji nastąpiła w latach tuż po zjednoczeniu Niemiec, na skutek zamykania zanieczyszczających środowisko fabryk położonych na terenie dawnej NRD.
Nowe prawo, które może zwiększyć wydatki na ochronę klimatu w budżecie na 2022 r. aż o 8 mld euro zakłada, że kluczem do redukcji emisji ma stać się sektor energetyczny. To właśnie w tym obszarze ma dojść do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o dwie trzecie do 2030 r. To o wiele więcej, niż narzucono przemysłowi, który powinien zredukować emisje o jedną trzecią. Rolnictwo czekają redukcje o jedną piątą. Cięcia na poziomie 43 proc. mają osiągnąć budownictwo i transport.
Jednocześnie rząd liczy, że to prawo pomoże Niemcom stać się liderem w niskoemisyjnych technologiach. Ważnym narzędziem pomagającym osiągnąć cele ma być opłata emisyjna nakładana od pierwszego stycznia na dostawców ciepła i paliw do transportu. Początkowo wyniesie ona 25 euro za wyemitowaną tonę CO2, ale ma wzrosnąć do 55 euro. Opłata ma wymusić cięcia emisji jednocześnie dając rządowi środki na wsparcie konsumentów w obliczu rosnących rachunków za ciepło, elektryczność i benzynę. Prawo zakłada stworzenie "innej struktury cen" prowadzącej do odejścia od ogrzewania gazem i ropą. W systemie podatkowym ma być faworyzowana sprzedaż samochodów elektrycznych.
"By wejść do wyborów w XXI w., partia powinna w swoim programie zmierzyć się z kryzysem klimatycznym i zrobić to nie tylko, by przetrwać albo odnieść efekt PR" - komentowała rządowe plany Luisa Neubauer, jedna z wschodzących gwiazd ruchu Piątki dla przyszłości i członkini Partii Zielonych cytowana przez "Politico".
źródło: Reuters, AFP, Politico