Bałtyckie sinice już widać z kosmosu
Sinice pojawiają się nagle i wymuszają zamknięcie kąpielisk. Na Bałtyku jest ich tak dużo, że zauważają je satelity.
Pojawieniu się sinic sprzyja wysoka temperatura i brak wiatru. Dopóki ich liczba jest stabilna, nie mają wielkiego wpływu na otoczenie.
Problem w tym, że trafiające do Bałtyku nieoczyszczone ścieki i nawozy spływające z pól są dla tych maleńkich roślin idealną pożywką. Namnażają się gwałtownie, pokrywając ogromne obszary powierzchni morza. Gdy obumierają, procesy gnilne tak ogromnej ilości materii organicznej pochłaniają niemal cały tlen w wodzie. Wszystko, co tlenu w wodzie potrzebuje do życia, umiera. Tak powstają martwe morskie strefy. Jedna z największych na świecie znajduje się właśnie na Bałtyku.
- Cała Polska dokładała się do tego, żeby ich dużo wpłynęło do Bałtyku i dużo się zakumulowało - mówi Joanna Kopczyńska, zastępca dyrektora IMGW-PIB. Cześć dużych miast, wśród nich Warszawa, wciąż nie ma oddzielnego systemu kanalizacji. Do środowiska wpływa zatem nie tylko deszczówka, ale i, częściowo, ścieki.
Od 1992 r. w krajach bałtyckich trwają starania nad poprawą stanu morza. - Polskie samorządy zainwestowały kilkadziesiąt miliardów zł w nowoczesne systemy ścieków. Mimo to nadal mamy "pasażerów na gapę", którzy wpuszczają nieczystości do rowów melioracyjnych, mają nieszczelne szamba, skąd azot i fosfor przedostają się do rzek i jezior, a następnie do Bałtyku - mówi Joanna Kopczyńska.
W 2014 r. Polska przegrała sprawę przed TSUE w sprawie zanieczyszczenia wód azotanami. Te pochodziły ze źródeł rolniczych. Cztery lata później polscy rolnicy zostali zobowiązani do ograniczenia ich spływu do środowiska. Jednak czy to wystarczy? Okazuje się, że niekoniecznie.
Z badania międzynarodowego zespołu naukowców, które niedawno opublikowano w czasopiśmie "Ambio" wynika, że kraje bałtyckie łamią konwencję helsińską z 1974 r. Najbardziej prawo międzynarodowe naruszają Niemcy, Rosja oraz Polska. - Choć Konwencja wyznacza limity nawozów, jakich rolnicy mogą używać na swoich uprawach, to żadne z państw ich nie przestrzega. Albo limity krajowe są za wysokie, dotyczą części terytoriów, lub ich w ogóle nie ma - mówi współautor badania, ekolog, prof. Mikael Skou Andersen z Aarhus University.
Zdaniem naukowców, duże nadzieje pokładano w wykorzystywaniu unijnych dotacji przez rolników z Polski i innych państw bałtyckich. Okazało się jednak, że tylko ich nieznaczna część musi być przeznaczana na ograniczenie zanieczyszczenia środowiska morskiego nawozami.
Jest jednak szansa na zmianę. Plan działań dla Bałtyku ma być zaktualizowany 20 października w Lubece. Możliwe, że na decyzję państw, które zanieczyszczają Bałtyk, wpłyną doniesienia o tegorocznych wykwitach sinic.
Naukowcy podkreślają, że wraz z ich pojawieniem się w zbiornikach wodnych, rośnie ryzyko pojawienia się martwych stref, a czasu na działanie, by uratować nasze morze jest coraz mniej, bo coraz mocniej odczuwalne zmiany klimatyczne tylko nasilają cały proces. - Zarówno efekt "brudzenia" jak i "oczyszczania" Bałtyku z zanieczyszczeń trwa latami. To, co dokładnie stanie się z naszym morzem jest niewiadomą. Jednak HELCOM już stwierdzał strefy martwe w Bałtyku. Pytanie, jak bardzo mogą się one rozrosnąć z powodu sinic i glonów - tłumaczy Kopczyńska.
Problem nie dotyczy jedynie naszego morza. Jeszcze w latach 50. na świecie było około 50 martwych stref. Teraz - jak wynika z najnowszych badań - około 500. Co więcej, takie strefy mogą się przyczyniać do dalszego rozpędzania zmian klimatycznych.
Piotr Grzesiak