Czy Polacy są klimatycznymi hipokrytami?
Nie młodzi Polacy, a osoby starsze lepiej rozumieją zmiany klimatyczne. Do wyrzeczeń skłonni są wszyscy. Jest jednak warunek: nie mogą to być wyrzeczenia ich własne.
Czy pandemia zmienia to, jak Polacy widzą kryzys klimatyczny?
Dr hab. Przemysław Sadura, socjolog: Jeszcze jakiś czas temu zmiany klimatyczne tak samo, jak możliwość wybuchu pandemii, wielu ludziom wydawały się zupełną abstrakcją. Jednak wiosną ubiegłego roku, kiedy prowadziłem badanie na ciężko doświadczonym epidemią Śląsku spotkałem się z opiniami, że pojawienie się koronawirusa może pomóc ludziom otworzyć oczy, bo zaczynają rozumieć, że zagrożenie którego nie widać może być całkiem realne. Nadejście epidemii zmieniło ich opinie na temat smogu i wpływu węgla na środowisko.
Zaczęła się pandemia i lockdowny, ludzie rozejrzeli się i odkryli, że coś jest nie tak?
Tak, jakby wróciło coś co wypierali albo starali się o tym nie pamiętać. A przecież my już kiedyś byliśmy świadomi ekologicznie. Pod koniec PRL i w pierwszych latach III RP, kiedy z jednej strony stan środowiska rzeczywiście był fatalny, a z drugiej była już duża świadomość po katastrofie w Czarnobylu, powstały ruchy walczące o ochronę przyrody. Udało im się wymusić zamknięcie uciążliwych fabryk, czy zablokować plany budowy elektrowni atomowej w Polsce. W czasie transformacji kwestie związane z ochroną środowiska zeszły jednak na dalszy plan wyparte przez problemy bytowe, a później przez chęć budowania komfortowego życia.
Świadomość ekologiczna Polaków drastycznie spadła. To zaczęło się zmieniać dopiero kilka lat temu, kiedy na świecie rozgorzała dyskusja o zapobieganiu zmianom klimatycznym i zaczęły się protesty zainicjowane m.in. przez działania Grety Thunberg. To docierało też do nas. Jednocześnie aktywiści antysmogowi zaczęli podnosić kwestie związane z zanieczyszczeniem powietrza. To jednak wciąż nie był poziom świadomości ekologicznej, jaki mieliśmy na przełomie lat 80. i 90.
I wtedy pojawił się Covid-19.
Od pojawienia się pandemii utrzymuje się trend wzrostu postaw proekologicznych, ale - jak wynika z naszego badania - doszło też do pewnego przetasowania. Znacząco wzrosła świadomość ekologiczna w grupach, które dotąd na tle pozostałych nie wypadały najlepiej. Według niektórych badań wśród najstarszych postawy proklimatyczne poszybowały w górę. Około 80 proc. badanych widzi w katastrofie klimatycznej bardzo poważne zagrożenie dla ludzkości. W przypadku osób młodszych, 20 i 30-latków, też odnotowaliśmy wzrost, choć nie aż tak spektakularny, bo utrzymujący się na poziomie powyżej 50 proc.
Badania które przeprowadził mój zespół pokazały, że osoby starsze wiedzę o tym, że zmiany klimatyczne są realne i zachodzą szybko, czerpią z osobistych doświadczeń. Nasi rozmówcy zwykle wspominali, jak wyglądały pory roku w ich dzieciństwie. Przede wszystkim mówili o tym, że kiedyś zimy były srogie i śnieżne, a w ostatnim czasie śnieg pojawiał się, jak na lekarstwo i jeśli już się zdarzał, to było to coś niezwykłego. Młodsi nie mają takich doświadczeń. Oni musieli posiłkować się wiedzą z mediów.
Nie ze szkoły?
W przypadku 20. i 30-latków wiedza o zmianach klimatycznych okazuje się mniejsza niż u starszych. Przede wszystkim badani wydawali się mniej przekonani, że te zmiany rzeczywiście zachodzą. Młodzi w większości sądzą, że w środowiskach naukowych panuje zróżnicowanie poglądów w tej sprawie i są wątpliwości, czy to człowiek jest główną przyczyną kryzysu klimatycznego. To oczywiście absolutna nieprawda, bo naukowcy różnią się co do detali i dyskutują m.in. o metodach pomiarów, ale co do tego, że klimat się ociepla i to coraz szybciej oraz że to działalność człowieka jest źródłem problemu, panuje konsensus. Ten brak przekonania młodszych pokoleń pokazuje porażkę działań podejmowanych przez organizacje, których celem było podnoszenie świadomości społecznej.
Przede wszystkim to jest jednak porażka naszego systemu edukacji.
Szkoła przez lata nie prowadziła sensowych działań w tej sprawie. Nikt nie zadbał o to, by właściwie wpisać taką wiedzę do programu nauczania, nie przygotowano do tego nauczycieli, czy też w ogóle w naszym kraju informacji o klimacie nie uznawano za coś szczególnie ważnego.
Ale 20. i 30-latkowie szkołę kończyli już jakiś czas temu. W ich życiu dziś większą rolę odgrywają raczej media.
Trzeba pamiętać, że mówimy o pokoleniu, które w zasadzie nie ogląda już telewizji. Dla niego naturalnym środowiskiem jest internet, a źródłem wiedzy kanały na YouTube. I tu pojawia się kolejny problem związany z edukacją, może nawet ważniejszy niż wpisanie wiedzy o klimacie do programu. W polskiej szkole od lat nie uczono korzystania z nowych technologii. To był wróg. Uznano, że smartfony rozpraszają uwagę uczniów, więc najlepiej je skonfiskować. Mało kto zadał sobie trud, by potraktować je, jak genialną pomoc pedagogiczną.
Z wielu badań prowadzonych na świecie wynika, że starsze pokolenie łatwiej niż młodsze łapie się na fake newsy. Wyjątkiem mogą być właśnie tematy związane ze zmianami klimatycznymi, bo tu w grę wchodzi osobiste doświadczenie. Tylko świadomość problemu to jedno, a co z gotowością do działań?
Czym innym jest świadomość zmian klimatycznych, a czym innym gotowość do zaakceptowania ograniczeń. Dotąd panowało przekonanie, że skoro zmiany klimatyczne to problem globalny, który przerasta rządy poszczególnych państw, to należy szukać rozwiązań na poziomie globalnym, a to bardzo trudne, bo nie da się nagle ograniczyć ruchu samochodowego, czy uziemić samolotów.
Przyszła pandemia i okazało się, że się jednak da.
Okazało się, że granice można zamknąć, samoloty uziemić, a z powodu ograniczenia ruchu samochodów ceny benzyny lecą na łeb na szyję. Okazało się, że ludzie, jeśli jest taka realna potrzeba, są w stanie zmienić tryb życia. To wśród wielu ekspertów wywołało wielki optymizm, szczególnie gdy okazało się, że ślad węglowy ludzkości spadł do poziomu, jakiego nie widziano od kilkudziesięciu lat.
Tylko gospodarki zaczęły się wybudzać i równie szybko okazało się, że ślad węglowy ludzkości znów wściekle rośnie, a żeby zmieniać świat, trzeba zacząć nie od rozwiązań globalnych, a od samego siebie.
Osoby, które deklarowały, że widzą zagrożenia klimatyczne, podczas naszego badania pytaliśmy, czy są gotowe na różnego rodzaju ograniczenia konsumpcji. Okazało się, że mamy do czynienia z czymś, co można nazwać klimatyczną hipokryzją. W grupie z wielkomiejskiej klasy średniej mieliśmy osoby, które dobrze zarabiają albo są już na emeryturach, mają oszczędności, korzystają z życia. Mieliśmy w tej grupie osobę, która była na biegunie, inna na norweskich lodowcach. Naprawdę przekonująco opowiadały o dewastujących skutkach zmian klimatycznych, które widziały na własne oczy podczas swoich podróży.
Jednocześnie te same osoby podczas wywiadu kilkanaście czy kilkadziesiąt minut później na pytanie, czy w ramach walki ze zmianami klimatycznymi nie należałoby ograniczyć podróży, odpowiadały, że absolutnie nie widzą takiej możliwości. Twierdziły, że kojarzy się im to z powrotem do komuny, a takie rozwiązania porównywały na przykład z sytuacją w Korei Północnej czy Albanii w czasach Envera Hodży.
Jednocześnie badani, którzy często mieli niższą świadomość zmian klimatu z grup, które można nazwać niższą klasą średnią, uważały, że ograniczenie podróży to dobry pomysł i można go wprowadzać nawet od zaraz. Takie osoby były gotowe zrezygnować z konsumpcji, ale nie swojej, tylko luksusowej konsumpcji wyższej klasy średniej.
A z czego była skłonna rezygnować wielkomiejska klasa średnia?
Tak samo, z praktyk, których nie podejmuje. Z naszego badania wynika, że postawy wobec polityki klimatycznej mają charakter klasowy. Osoby spoza wielkich miast i spoza wyższej klasy średniej, nie chcą rezygnować na przykład z jedzenia mięsa, ale ograniczenie podróży samolotami wcale im nie przeszkadza. I odwrotnie, wielkomiejska klasa średnia, chętnie wytykała osobom uboższym palenie byle czym w tzw. kopciuchach, czy stare diesle sprowadzone z Niemiec.
Z czego wynika to przerzucenie się odpowiedzialnością?
Na pewno w dużym stopniu z braku gotowości do wprowadzenia rzeczywistych, daleko idących zmian we własnym życiu, ale to wydaje się to całkiem naturalny mechanizm. Ciekawsze jest to, że jako społeczeństwo ciągle mamy gdzieś głęboko zakorzeniony sarmacki kod kulturowy: gdy mamy do czynienia z zakazem, to pierwszy odruch podpowiada, by go odrzucić, zanegować albo obejść. Każdy zakaz uznajemy za głupi.
Jesteśmy indywidualistami, cenimy swoją wolność osobistą i nie chcemy, by ktokolwiek nam ją ograniczał.
Poza tym, jako społeczeństwo mamy dramatycznie niskie zaufanie do instytucji publicznych, do państwa i do innych ludzi. Czy w tej sytuacji bylibyśmy w stanie uwierzyć, że nałożone na nas samych ograniczenia, mają sens? Jeśli uważamy, że inni będą próbowali takie same obostrzenia obejść, a państwo tego nie wyegzekwuje, bo w nie także przecież nie wierzymy, to czy samoograniczanie się jest racjonalne?
Zresztą przykład idzie z góry. Widzieliśmy w czasie pandemii zachowanie niektórych polityków polegające na obchodzeniu ograniczeń związanych z reżimem pandemicznym. Ten brak wiary i w innych i w państwo, okazał się całkiem racjonalną strategią. I to jest pułapka społeczna, w której tkwimy od dziesięcioleci, jeśli nie od stuleci i nie jesteśmy w stanie z niej wyjść.
Dlaczego wasze badanie zamiast wnioskami kończy się zadaniem kolejnych pytań?
Chcieliśmy, żeby to było zaproszenie do dyskusji i dalszych badań. Żeby wyjść z matni trzeba namysłu w gronie ekspertów, decydentów, samorządowców, aktywistów, organizacji pozarządowych. Potrzeba poważniej dyskusji o tym, jak powinna wyglądać polityka klimatyczna i w jaki sposób powinna wyglądać opowieść o polityce klimatycznej w Polsce. Tak, by skutecznie przekonać Polaków do wdrożenia zmian. Na pewno trzeba formować ją w języku zachęt, a nie nakazów. Trzeba dawać nadzieję, a nie straszyć. Należałoby też zróżnicowanych podejście do różnych grup wiekowych i różnych środowisk. To wymaga zarówno namysłu, jak i dobrego zaprojektowania przeróżnych narzędzi. Musimy zaakceptować ten nasz indywidualizm, a nie z nim walczyć.
Dr hab. Przemysław Sadura, wykładowca na Wydziale Socjologii UW, kurator Instytutu Studiów Zaawansowanych Krytyki Politycznej, współautor raportu "Nie nasza wina, nie nasz problem. Katastrofa klimatyczna w oczach Polek i Polaków podczas pandemii".