Łazarz, Elvis i zombie, czyli powroty zwierząt wymarłych
Zapis historii życia na Ziemi nie wygląda jak opasła książka. Bardziej przypomina wielowarstwowy tort, w którym każda warstwa to dziesiątki albo setki milionów lat ewolucji i walki o przetrwanie. Walki, którą prędzej czy później każdy gatunek przegrywa.
Skamieniałości zwierząt i roślin, jak rodzynki, pojawiają się w poszczególnych warstwach tego "tortu". Gdy znikają, paleontolodzy uznają, że wymarły. Czasem jednak zdarza się, że ku osłupieniu naukowców, niektóre gatunki po milionach lat niebytu niespodziewanie pojawiają się w dużo wyższej warstwie "tortu", albo wręcz żywe, jakby nigdy nic, w świetnej formie tu i teraz.
Ryba w taksówce
Mieszkająca w mieście East London w RPA Marjorie Courtenay-Latimer początkowo chciała być pielęgniarką. Tuż przed ukończeniem kursu zaproponowano jej jednak pracę w otwieranym właśnie miejscowym muzeum, a ponieważ zawsze bardziej interesowała się przyrodą, niż zakładaniem opatrunków, rzuciła szkołę i z radością przyjęła propozycję. W zasadzie w muzeum miały się znajdować wyłącznie przedmioty dokumentujące historię mieszkańców tego nadbrzeżnego miasta, ale młoda i ambitna kobieta zaproponowała, by i wystawiać również eksponaty związane z fauną i florą. Był rok 1931, a pomysł włodarzom miasta przypadł do gustu.
Siedem lat później, gdy Marjorie była już kustoszem placówki, odebrała telefon od kapitana kutra rybackiego, który właśnie zawinął do portu. W mieście była już znana z poszukiwania wyjątkowych kamieni, piór, czy muszli, więc gdy Hendrik Goosen wyłowił przedziwną i wielką rybę, doskonale wiedział, kto będzie nią najbardziej zainteresowany.
"Zgarnęłam warstwy śluzu, aby odsłonić najpiękniejszą rybę, jaką kiedykolwiek widziałam" - napisała później Marjorie. "Miała pięć stóp długości [150 cm - red.]. Była bladobłękitna i pokryta białawymi plamkami, a cała jej powierzchnia miała opalizujący srebrno-niebiesko-zielony połysk i pokryta była twardymi łuskami".
Kobieta z pomocą rybaków zapakowała się ze swoją "najpiękniejszą rybą" do taksówki i pojechała wprost do muzeum. Przez kolejne godziny wertowała książki, by dowiedzieć się, jaki to okaz, ale żadnego opisu, choćby podobnej ryby, nie znalazła. Nie trudno się domyślić, co sprawiło, że wpadła na pomysł, by martwe zwierzę jakoś zachować do dalszych badań. Znów wsiadła z półtora metrową rybą do taksówki. Tym razem kurs do kostnicy. Tam jednak odprawiono ją z kwitkiem. Znów taksówka i kurs do muzeum. Kolejne godziny próbowała wydzwonić swego przyjaciela, J. L. B. Smitha, który wykładał na Uniwersytecie Rodezyjskim, ale niestety był nieuchwytny. Po kolejnych godzinach, choć wyjątkowo niechętnie wraz z rybą, znów wsiadła do taksówki. Tym razem zawiozła ją do zakładu, który zajmował się wypychaniem martwych zwierząt.
Wkrótce potem list z wykonanym przez Marjorie dokładnym opisem i szkicem ryby trafił do profesora Smitha. Przybył do East London niemal niezwłocznie. "Byłbym mniej zdziwiony spotkawszy na ulicy żywego dinozaura!" - opowiadał później. - Gatunek nazwano Latimeria chalumnae i dzisiaj można o nim przeczytać w każdym podręczniku do biologii w szkole średniej. Takich przykładów żywych skamieniałości jest zresztą kilkanaście - mówi prof. Piotr Tryjanowski, zoolog z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Latimeria miała wyginąć dokładnie podczas tego samego wymierania, które zabiło dinozaury. - Jej brak w zapisie kopalnym po kredzie zapewne wynika z tego, że ryby te żyły na tak małej przestrzeni, że udało im się ukryć przed paleontologami - wyjaśnia prof. Marcin Machalski, paleontolog z Instytutu Paleobiologii PAN.
Kulturowy opis kamieni
Naukowcy lubią chwytliwe nazwy. Takie biologiczne "rodzynki" znikające z ewolucyjnego "tortu" nazwali gatunkami Łazarza. - Opisując naukowe teorie często staramy się dotykać wątków kulturowych, choćby po to, by trafić pod przysłowiowe strzechy. Stąd na przykład w badaniach ewolucyjnych hipoteza Czerwonej Królowej, której nazwa pochodzi od "Alicji w Krainie Czarów", czy też często wykorzystywane w badaniach migracji zwierząt nawiązania do rockowej piosenki zespołu The Clash "Should I Stay or Should I Go" - mówi prof. Tryjanowski.
Jakim cudem gatunek może zniknąć, a potem pojawić się, jak znikąd? Wytłumaczenie jest proste. Żeby żywa istota zmieniła się w skamieniałość, musi mieć to szczęście (choć z jej perspektywy nieco wątpliwe), by umrzeć w miejscu i czasie, gdy panują ekstremalnie nietypowe warunki. Jej ciało nie może zostać rozszarpane przez padlinożerców. Musi za to zostać szybko pogrzebane i znaleźć się wśród takich skał, które przez miliony lat powoli będą "podmieniać" znajdujące się w kościach związki chemiczne na minerały. Zmieniając niegdyś żywą istotę w skałę. To ekstremalnie rzadki proces.
Istnieją szacunki, z których wynika, iż z całego naszego gatunku, gdy już wyginiemy, za miliony lat pozostanie najwyżej kilka skamieniałości.
- Okres niebytu w zapisie kopalnym tłumaczony jest albo drastycznym zmniejszeniem się populacji gatunku uznanego za wymarły, albo schronieniem się tego gatunku w niszy, której paleontolodzy nie dostrzegli. Stamtąd rozchodzi się znów na większe obszary i znów jest widoczny w zapisie kopalnym - mówi prof. Machalski.
Ze skamielin powstałe
Do świata "żywych" regularnie wracają też gatunki uznane za wymarłe całkiem niedawno. Ich powroty są jednak nie zawsze tym, czym się na pierwszy rzut oka wydają. Tak było w przypadku dzięcioła wielkodziobego. To jeden z największych dzięciołów w historii. Mierzył pół metra wysokości. Po 1950 r. gatunek uznano za wymarły. Tym bardziej zaskoczyło amerykańskich badaczy to, że dzięcioła zaczęto ponoć ponownie widywać pod koniec XX w. - W dzięcioła wielkodziobego wierzyło wielu. Praca o zaobserwowaniu go ukazała się nawet w 2005 r. na łamach prestiżowego magazynu "Science", chociaż grupa sceptyków wciąż twierdzi, iż brak solidnych dowodów, na to, że ten gatunek rzeczywiście przetrwał - mówi prof. Piotr Tryjanowski.
Domniemane obserwacje dzięcioła wielkodziobego mogą być przykładem tak zwanego taksonu Elvisa. Jeszcze wiele lat po śmierci króla rock and rola w 1977 r., fani donosili, że widywano go żywego w doskonałej formie. Regularnie zdarzają się też doniesienia o zwierzęta, które powróciły po latach niebytu. Tyle, że jak w przypadku Elvisa, to w rzeczywistości sobowtóry, czyli gatunki łudząco podobne do wymarłych. Tu warto zaznaczyć, że nazwa takson Elvisa odnosi się do gatunków, które pojawiają się w zapisie kopalnym, o czym w przypadku dzięcioła wielkodziobego nie ma mowy.
- Taksony Elvisa, to taksony będące jakby sobowtórami wcześniej żyjących gatunków, lecz z nimi bliżej nie spokrewnione. Stąd porównanie z Elvisem i jego sobowtórami. Elvis umarł, ale po pewnym czasie pojawili się jego naśladowcy, starając się zapełnić zwolnioną przez niego niszę - wyjaśnia prof. Marcin Machalski.
Jest jeszcze takson zombie. Mówi się o nim, gdy na przykład ząb dinozaura zostanie wymyty ze swojej warstwy "w torcie" i znajdzie się w innej, młodszej o klika lub kilkadziesiąt milionów lat.
Żywe skamieniałości
Innym rodzajem stworzeń, które wydają się na pierwszy rzut oka ewolucyjnymi podróżnikami w czasie, są tak zwane żywe skamieniałości. To zwierzęta i rośliny które wyglądają niemal dokładnie tak, jak ich przodkowie sprzed milionów lat i - co ważne - sprzed wielkich wymierań. Pozornie, nie zmieniły się ani o łuskę czy płetwę od dziesiątków milionów lat, jakby ewolucja ich nie dotyczyła. To jednak tylko pozór.
Takimi żywymi istotami, łudząco podobnymi do kopalnych, są na przykład latimerie, ale także krokodyle, dziobaki, żółwie czy suhaki, czyli ssaki kopytne o przypominających trąbę nosach, które zamieszkują środkowoazjatyckie stepy. Na tej liście znajdują się również miłorzęby dwuklapowe. Te rosnące dzisiaj wyglądają listek w listek, jak te z czasów dinozaurów.
Błędne jest jednak przekonanie, że te gatunki zmarnowały dziesiątki milionów lat, które inne grupy poświęciły na pilne ewoluowanie. Po prostu ich budowa okazała się doskonale dostosowana do środowiska i pozwoliła im przystosowywać się do zmieniających warunków. Trudno byłoby na przykład znaleźć coś, co by można "poprawić" w rekinach, by uczynić z nich jeszcze doskonalszych myśliwych.
Naukowcy do określenia takich istot stosują nazwę "stabilomorfizm". Oznacza to, że rodzaj, czyli grupa zawierająca kilka krewnych gatunków, wygląda bardzo podobnie albo niemal tak samo, jak miliony lat temu. Latimeria na przykład od swoich przodków z czasów dinozaurów różni się szczegółami budowy czaszki i kręgosłupa.
Odchodzą w ciszy
Gatunki łazarzowe dają rzadkie momenty radości biologom, których praca w ostatnich dziesięcioleciach w coraz większym stopniu polega na katalogowaniu tego, co tracimy. Dają szansę na poprawę tego bilansu, choćby symbolicznie. Wśród takich powrotów z "zaświatów" były żaby drzewne z Kostaryki, takahe południowe z Nowej Zelandii, czy śpiewające psy z Nowej Gwinei. Te gatunki zostały przetrzebione przez choroby lub ludzi. Ponieważ ich populacja drastycznie spadła, przestały być zauważane. - Wiele z nich, to zwierzęta mało spektakularne, żyjące w niedostępnych obszarach. Chociaż i tutaj są wyjątki. Np. w latach 60. za wymarłego uznano gryzonia z alpejskich łąk, nornika bawarskiego. W roku 2000 ponownie go odkryto - prof. Piotr Tryjanowski.
Każdy gatunek, który uznawany jest za wymarły, powinien być, jak zimny prysznic dla ludzkości. Dopiero wtedy przychodzi bowiem świadomość, że tego zwierzęcia już nigdy więcej nie zobaczymy. W 2020 r. Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody oficjalnie pożegnała 31 gatunków. Wśród nich była żaba arlekin z Chiriqui. Naukowcy z ogłoszeniem jej wymarcia czekali od końca lat 90., kiedy była widziana po raz ostatni.
Jednak już teraz gotowe są "nekrologi" o wiele bardziej znanych zwierząt. Krótko po 2021 r. wyginąć mogą: nosorożec północny, maki złoty (gatunek lemurowatych) oraz delfiny rzeczne. Z kolei do końca wieku mogą zniknąć orangutany tapanuli. Za oddzielny gatunek zostały uznane zaledwie w 2017 r. Teraz na świecie jest ich około 800. Według naukowców, w ciągu 75 lat ich populacja może zmniejszyć się o 83 proc., doprowadzając ją na skraj wyginięcia.
Ogrom i różnorodność Ziemi ma zalety i wady. Mimo stuleci badań, naukowcy opisali dotąd najwyżej 20 proc. istniejących gatunków. Najtrudniej jest w oceanach. Głębiny, w których panuje absolutna ciemność i ciśnienie setki razy większe niż na powierzchni Ziemi nie są łatwym polem badań. Dlatego właśnie tam mogą się ukrywać nawet nieznane nam największe ssaki na świecie. Może nawet większe niż wieloryb skryty, którego po raz pierwszy zauważono w 2003 r., a istnienie gatunku zostało potwierdzone dopiero trzy lata później dzięki analizie DNA.
Możliwe więc, że badacze znajdą kolejne stworzenia, które były obecne kilkadziesiąt milionów lat temu, a teraz cierpliwie czekają na swoje pięć minut na łamach pism naukowych. Choć równie dobrze gdzieś może zapodziać się stary ząb dinozaura, bądź pojawić się jakiś sobowtór dawno wymarłego gatunku. W walce o uznanie, wszystkie chwyty są dozwolone.