Pandemia to skutek degradacji środowiska

Dzięki COVID-19 przekonaliśmy się, że musimy chronić przyrodę, nawet w odległych miejscach na świecie. Jeśli nie będziemy tego robić, możemy na tym ucierpieć wszyscy- mówi Mirosław Proppé, prezes WWF Polska.

Dzięki COVID-19 przekonaliśmy się, że musimy chronić przyrodę, nawet w odległych miejscach na świecie. Jeśli nie będziemy tego robić, możemy na tym ucierpieć wszyscy- mówi Mirosław Proppé, prezes WWF Polska.

Rozmowa Stowarzyszenia Program Czysta Polska


Porozmawiajmy o tym, co zrobić, żeby Polska była czysta. Od czego takie sprzątanie trzeba by było zacząć?  

Brudów nazbierało się dużo. Na pewno kluczowe są kwestie dostępu do wody. Kolejny element to odpady i trzeci wątek - zanieczyszczenia. Z rozwiązywaniem tych problemów należy ruszać od razu. 

 Od razu to się raczej nie da, bo wszyscy skupiają się na walce ze skutkami pandemii. 

Reklama

U źródeł pandemii jest degradacja środowiska naturalnego dokonana przez człowieka. 

A na drugim końcu świata może się wydarzyć coś, co wywróci nasze życie do góry nogami. 

To pokazuje, że walka o to, żeby chronić przyrodę, nawet w odległych miejscach na świecie, ma sens, bo jeśli nie będziemy tego robić, możemy na tym ucierpieć. Tak samo powinniśmy dbać o środowisko u nas, np. o źródła energii. Gdybyśmy myśleli o tym wcześniej, przejście przez kryzys gospodarczy wywołany przez koronawirusa byłoby łatwiejsze. Podam przykład: właściciel hotelu, który dziś nie ma gości, ale wciąż musi płacić rachunki, gdyby miał swoje własne odnawialne źródła energii odnawialnej, płaciłby znaczenie mniej albo nic. 

Teoretycznie tak.

Dlaczego teoretycznie? Właśnie praktycznie.

Teoretycznie, bo tu pojawia się na przykład opór tradycyjnego przemysłu, który wciąż jest oparty na wysokoemisyjnych źródłach energii. Żeby doprowadzić do zmian potrzebne są albo zmiany w prawie, albo zmiana przyzwyczajeń konsumentów. 

Jeśli mówimy o energetyce, to prawo już jest zmieniane. Unijny system handlu uprawnieniami do emisji, w który mało kto początkowo wierzył, zaczął działać. Mało tego, przedsiębiorcy sami zaczynają zauważać, że z jednej strony poprawa efektywności energetycznej, a z drugiej wytwarzanie energii na własne potrzeby, zwyczajnie im się opłaca.

Przedsiębiorcy zaczynają wiedzieć zysk, ale to, czy uda nam się posprzątać Polskę, zależy w dużej mierze od naszych własnych przyzwyczajeń. Weźmy na przykład plastikowy listek po lekarstwie. Większość ludzi nawet nie jest pewna, do którego kosza z odpadami go wyrzucić. 

Przyzwyczajenia konsumenckie to jedna z najważniejszych rzeczy, które trzeba zmienić. Jedną z kluczowych kwestii jest to, ile i jakich odpadów tworzymy, ale przede wszystkim skąd te odpady się biorą. Dziś w zasadzie żaden kraj nie liczy tzw. kosztów zewnętrznych. Jeśli producent produkuje listek na tabletki, to w cenę wchodzi wyprodukowanie tego plastiku i substancji medycznej, ale powinien też wchodzić koszt tego, co się stanie z tym opakowaniem później. Jeśli ma być składowane na przykład przez 300 czy 800 lat, to należałoby to także ująć w kosztach. 

Nikt na to nie pójdzie.

Oczywiście, że nie. Skoro uznajemy, że to jest za drogie, to należy ten plastikowy listek zamienić na opakowanie biodegradowalne. Pierwszym krokiem do takich zmian było nałożenie regulacji w sprawie toreb foliowych czy jednorazowych sztućców i talerzy.

A co ze śmieciami, które już są? 

To jest moment, w którym mówimy sobie, że zaczynamy inwestować w edukację i czekamy 40 lat aż przyniesie to efekty, albo uznajemy, że mamy do czynienia ze stanem zagrożenia i zaczynamy działać od razu. My w WWF rozpoczęliśmy program Interwencja, gdzie każdy może wysłać zdjęcie z danymi geolokalizacyjnymi i ta informacja trafia bezpośrednio do gminy, w której pojawia się dzikie wysypisko lub dochodzi do innych działań niszczących środowisko. Później monitujemy, czy problem został rozwiązany.

Przy skali problemu raczej nie możemy 40 lat czekać aż edukacja przyniesie skutek.

To, że produkujemy śmieci, a później wyrzucamy je nie tam, gdzie powinniśmy, wynika z tego, że nie rozumiemy, jak ważna jest przyroda i w jaki sposób niszcząc ją sami siebie de facto trujemy, że robimy sami sobie krzywdę. Taką edukację trzeba zaczynać od przedszkola, a wszystkie badania pokazują, że rodziców, czyli osoby ponad trzydziestoletnie, najlepiej uczą ich własne dzieci, które pewnego dnia po powrocie do domu mówią: od teraz będzie inaczej. 

Na początku naszej rozmowy mówił pan o wodzie. Mamy problem z retencją, z Bałtykiem, z rzekami.

Wody w Polsce brakuje. Susza ma wpływ na wzrost cen produktów rolnych, ale też na energetykę, bo w dużej mierze dzisiejsze elektrownie są chłodzone wodą z rzek i grożą nam braki w dostawach prądu. Pierwszy krok do naprawy sytuacji to retencja, czyli zatrzymanie każdej kropli deszczu tam, gdzie spadnie.  

Co może zrobić zwykły Kowalski? 

Jeśli ma dom, to powinien starać się, żeby jak największa część jego działki była czynna biologicznie, żeby była jak najmniej zabudowana. Powinien starać się, żeby woda mogła wsiąkać w ziemię. Ta woda, którą zbieramy z dachu nie powinna być odprowadzana do kanalizacji burzowej. Nawet mieszkając w mieście, tam gdzie jest taka kanalizacja, można zabiegać o zbieranie wody. 

Część miast dofinansowuje zbiorniki na deszczówkę, bo koszt jest niemały. Tysiąc litrowy zbiornik kosztuje tysiąc złotych, a trzeba jeszcze doliczyć koszt dowozu i zamontowania takiej instalacji. 

Narodowy Fundusz przez wojewódzkie fundusze powinien promować tego typu rozwiązania, ale są też rozwiązania w skali mikro. Na przykład nasza fundacja wynajmuje biura w budynku, w którym poniżej fundamentów wykopano studnię, w której zbierana jest deszczówka. Zatem są to kwestie nie tylko regulacji na poziomie ogólnokrajowym, ale rozwiązania mogą być przyjmowane na poziomie lokalnym. 

A budowa dużych zbiorników retencyjnych? 

Kopanie dużych dziur w ziemi jest złe, bo powoduje obniżenie poziomu wód gruntowych. To jedna z bardzo złych rzeczy, do których doszło w Polsce w ostatnich dziesięcioleciach. Kolejną jest osuszanie pól. Likwidowano każdy rodzaj bagienka czy torfowiska i nadal tak się dzieje, bo rolnicy za takie tereny nie dostają dopłat. Tymczasem takie miejsca są, jak naturalna gąbka, która kumuluje wilgoć, ale gdy przychodzi susza, tę wilgoć oddaje. Kolejna rzecz to rowy. Zbudowano je, ale nie utrzymywano tzw. zastawek, choć to one zapobiegają odpływaniu wody. 

Następny problem to tak zwane prace utrzymaniowe na rzekach. W wielkim skrócie polegają one na tym, żeby jeśli koryto rzeki jest nieregularne, jest wyrównywane. Konsekwencją jest jednak to, że woda spływa szybciej. Inne prace to wykaszanie roślinności, co ma podobne konsekwencje. Jakiś czas temu zrobiliśmy badanie i podsumowaliśmy wszystkie przetargi na tego typu prace, które ogłaszały Wody Polskie, a Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej. Okazało się, że tylko w 2016 r. na 150 tys. km rzek w Polsce ponad 20 tys. km zostało przekształconych trwale albo przez wykaszanie. 

I jest jeszcze w ramach sprzątania Polski kolejny temat rzeka, czyli smog. 

To zależy, czy chcemy go rozwiązać szybko, czy wolno. 

Raczej należałoby szybko, bo co roku smog zabija w Polsce 50 tys. ludzi. 

Ruszył program Czyste Powietrze i to jest krok w dobrym kierunku, choć pewnie - jak każdy duży program - wymaga poprawek. Nie rozwiązuje jednak jednego dużego problemu. Jest w Polsce grupa osób, których nigdy nie będzie stać na ocieplenie domu, ani na wymianę źródła ciepła nawet, jeśli otrzymają dopłaty. Do tego są domy, których w których sytuacja prawna jest nieuregulowana. Jeśli sprawę smogu uznajemy za obszar zagrożenia, to dla takich domów należy znaleźć rozwiązanie. 

Powinno wkroczyć państwo i wziąć to na swoje barki. 

Tak, poprzez samorząd, bo jest bliżej ludzi. Na to są jednak pieniądze budżecie z unijnego system handlu uprawnieniami do emisji. I zacząć należy od osób, których na to nie stać, bo najbogatsi już to zrobili. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: WWF | koronawirus | śmieci | Czysta Polska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy