Byli na rajskich wakacjach. Doszło do ataku owadów. Ojciec i syn nie żyją
Ta historia wydarzyła się w Laosie, gdzie na wycieczkę do Green Jungle Park w północnej części kraju wybrało się dwóch turystów z USA - ojciec i syn. Gdy schodzili z drzewa, zostali zaatakowani przez wielki rój dużych owadów, zapewne szerszeni azjatyckich. Kosztowało ich to życie.

W skrócie
- Ojciec i syn zostali śmiertelnie zaatakowani przez rój szerszeni azjatyckich podczas wycieczki w Green Jungle Park w Laosie.
- Obaj turyści doznali około 100 użądleń każdy, jednak nie wystąpiła u nich reakcja anafilaktyczna.
- To pierwszy taki śmiertelny przypadek ataku szerszeni w tej części Laosu – mimo doświadczenia pracowników parku.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Jak relacjonują lekarze, mężczyźni zostali użądleni przez owady co najmniej po 100 razy. A były to zapewne szerszenie azjatyckie z gatunku Vespa mandarinia, czyli najwięksi przedstawiciele błonkówek.
Laos. Szerzenie zaatakowały dwóch Amerykanów
Te spore osy żyjące we wschodniej Azji osiągają nawet 4,5 cm długości w wypadku królowej; to więcej niż nasze szerszenie europejskie. Owady te są najczęściej spotykane w Japonii, Chinach na Tajwanie czy Kraju Nadamurskim w Rosji, ale trafiają się też w Indochinach.
Green Jungle Park leży w północnej części Laosu i oferuje wiele aktywności takich jak canopy i wędrówki po drzewach. 47-letni amerykański turysta oraz jego 15-letni syn schodzili właśnie z drzewa na platformę, gdy doszło do nagłego ataku owadów.
Miało to miejsce niedaleko miasta Luang Prabang i tam przewieziono obu do szpitala. Miejscowy laotański lekarz mówi, że ciała obu Amerykanów były pokryte licznymi zaczerwienieniami i miejscami po użądleniach. Naliczono ich około 100 u każdego. "Nigdy czegoś podobnego nie widziałem" - mówi lekarz cytowany przez "The Times".

Pierwszy taki atak szerszeni w tej części kraju
Wstrząsu anafilaktycznego jednak nie było i pacjenci byli przytomni. A jednak po kilku godzinach zmarli. "To wydarzenie jest bezprecedensowe w całej naszej historii. Nigdy coś takiego się nie wydarzyło" - powiedział rzecznik Green Jungle Park.
Jak dodał, szerszenie azjatyckie często żądlą ludzi i nie ma w tym nic niezwykłego, ale nigdy dotąd na taką skalę i nie kończyło się to dotąd śmiercią. Rzecznik nadmienił, że pracuje w parku już 20 lat i nigdy wcześniej nie spotkał się ze śmiertelną ofiarą ataku szerszeni w tej części Laosu.
Obaj Amerykanie dobrze znali Laos. 47-latek mieszkał w Azji od dawna, był dyrektorem szkoły międzynarodowej w Hajfongu w Wietnamie.
Szerszenie azjatyckie mają w żądle jad zawierający mandarotoksynę. Jest to peptyd, który może powodować skurcze, zwężenie dróg oddechowych, osłabienie mięśni oraz w ostateczności śmierć.
Wiadomo, że te błonkówki atakują gremialnie. Podczas użądlenia wydzielają feromony, które wabią towarzyszy. W efekcie większość użądlonych ofiar miało w ciele wiele ukłuć, nawet kilkadziesiąt.











