Myśleliśmy, że trucizna jest w jedzeniu. Jeszcze więcej jest w powietrzu
Przez lata to ryby i owoce morza obwiniano o dostarczanie nam największych ilości mikroplastików. Najnowsze badania pokazują jednak, że prawdziwym źródłem zanieczyszczenia nie jest to, co jemy, lecz to, czym oddychamy.

W skrócie
- Większość mikroplastiku dostaje się do naszego organizmu przez powietrze, a nie przez jedzenie ryb czy owoców morza.
- Najnowsze badania pokazują, że spożycie ryb nie stanowi głównego zagrożenia dla naszego zdrowia pod względem mikroplastiku.
- Zaleca się proste zmiany w codziennych nawykach, by ograniczyć narażenie na mikrodrobiny plastiku, zamiast eliminowania ryb z diety.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Cząstki plastiku mniejsze niż 5 milimetrów wykryto już praktycznie wszędzie: w wodzie, glebie, a nawet w ludzkiej krwi i mózgu. Ich obecność w organizmach morskich nie dziwi - od lat analizowano bowiem właśnie ryby i małże jako pierwsze przykłady skażenia środowiska. W 180 z 182 badanych gatunków ryb jadalnych znaleziono ślady tworzyw sztucznych.
Zespół międzynarodowych badaczy kierowany przez prof. Theodore'a B. Henry'ego z Heriot-Watt University w Edynburgu postanowił sprawdzić, ile prawdy jest w przekonaniu, że owoce morza są głównym źródłem mikroplastików w naszej diecie. Wnioski okazały się zaskakujące.
"Postrzeganie ryb jako najbardziej zanieczyszczonego plastikiem źródła pożywienia jest efektem przekazu medialnego, a nie dowodów naukowych" - piszą autorzy. "Chcieliśmy zweryfikować, na ile te obawy są uzasadnione i jak bardzo odbiegają od rzeczywistości".

Więcej plastiku w powietrzu niż w jedzeniu
Badacze zestawili dane z dziesiątek wcześniejszych prac i opracowali bilans codziennego narażenia człowieka na mikroplastik. Wynika z niego, że z żywnością przyjmujemy zaledwie ułamek tego, co trafia do nas z powietrzem.
Przeciętny dorosły może dziennie połknąć:
- z owocami morza - od 1 do 10 cząstek mikroplastiku,
- z solą, miodem, piwem, mlekiem czy drobiem - podobną ilość,
- z wodą z kranu - 10 do 100 cząstek,
- z powietrzem w pomieszczeniach - nawet 1000 cząstek dziennie.
W skali roku oznacza to od 39 do 52 tys. mikrocząstek plastiku wdychanych z domowego kurzu i włókien syntetycznych. "W typowym domu wdychamy więcej plastiku niż zjadamy" - podsumowuje prof. Henry.
Na talerzu mniej niż w powietrzu
W jednym z badań cytowanych przez autorów okazało się, że na talerz z małżami w trakcie obiadu opada więcej mikroplastiku z powietrza niż zawierały same małże. Cząstki plastiku pochodzą nie tylko z mórz, ale także z tworzyw używanych do połowu, pakowania i przygotowywania żywności.
Zwykła deska do krojenia czy patelnia z teflonową powłoką może zostawiać w jedzeniu mikrowióry. Plastikowe folie, torebki i pojemniki - zwłaszcza podgrzewane - także uwalniają mikroskopijne fragmenty. W efekcie mikroplastik towarzyszy nam na każdym etapie łańcucha żywnościowego, od połowu po kolację.
Według Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) porcja 225 gramów małży może zawierać około 900 cząstek plastiku o średnicy 25 mikrometrów - czyli zaledwie 7 mikrogramów materiału. To ilość ponad tysiąc razy mniejsza niż dzienny ładunek mikroplastiku, który wdychamy.

Hodowcy małży stosują też tzw. depurację, czyli przetrzymywanie skorupiaków w czystej wodzie przed sprzedażą, co usuwa nawet 70 proc. zanieczyszczeń.
Z kolei w rybach mikroplastik stwierdza się głównie w przewodzie pokarmowym, który nie trafia na nasze talerze. W jadalnych filetach wykrywa się go rzadko - w mniej niż jednej trzeciej przypadków, średnio ok. 4 cząstki na 100 gramów mięsa.
Toksyczność: co naprawdę wiemy?
Czy mikroplastiki mogą działać toksycznie? Teoretycznie tak, ale na razie potwierdzono to tylko w skali laboratoryjnej. W środowisku cząstki są często zbyt rozproszone, by stanowiły istotne zagrożenie.
Badacze policzyli, że nawet gdyby wszystkie związki chemiczne adsorbowane na cząstkach plastiku - np. metale ciężkie czy PCB - w pełni przenikały do organizmu, ich ilość byłaby tysiące razy niższa od dopuszczalnych norm dla żywności.
"Nie ma żadnych dowodów, że mikroplastik spożywany z rybami czy małżami szkodzi ludziom" - potwierdza raport brytyjskiego Committee on Toxicity of Chemicals in Food. WHO podkreśla, że to samo dotyczy wszystkich produktów spożywczych.
Jak organizm radzi sobie z plastikiem
Eksperymenty na zwierzętach i badania modeli biologicznych pokazują, że większość mikrocząstek nie przenika przez barierę jelitową. Trafiają do układu pokarmowego i są wydalane. W ludzkich próbkach kału wykrywa się średnio 20 cząstek na 10 gramów, co oznacza, że organizm skutecznie się ich pozbywa.

Badania na rybach i małżach potwierdzają, że nawet cząstki nanoplastiku - o średnicy poniżej mikrometra - znikają z tkanek w ciągu kilku dni. W przyrodzie nie obserwuje się trwałej kumulacji plastiku w mięśniach zwierząt, a co za tym idzie - w diecie człowieka.
Analiza komunikacji naukowej i medialnej ujawniła, że ponad 70 proc. wszystkich publikacji o mikroplastiku koncentrowało się na rybach i owocach morza. Takie zawężenie wynikało z praktycznych względów - morski mikroplastik badano jako pierwszy, a mięczaki są łatwe do analizy. Z czasem jednak te dane zaczęły funkcjonować jako dowód, że to właśnie ryby są głównym winowajcą.
Problem w tym, że jednostronny przekaz wpłynął na zachowania konsumentów. W badaniach opinii część ankietowanych w Wielkiej Brytanii i Chinach przyznała, że ograniczyła jedzenie ryb z obawy przed mikroplastikiem. Zdaniem autorów to nieuzasadnione - i może przynieść więcej szkód niż pożytku.
"Nie chcemy umniejszać problemu plastiku w środowisku, ale musimy zachować proporcje" - podkreśla Henry. - "Ograniczanie spożycia ryb z obawy przed mikroplastikiem może pozbawić nas ważnych korzyści zdrowotnych".
Krórędy naprawdę wchłaniamy mikroplastik
Najwięcej mikroplastiku wchodzi do naszego organizmu przez układ oddechowy. Pył zawieszony w domach zawiera średnio jedną trzecią cząstek polimerowych. Wdychamy je, połykamy z kurzem, a wdychane włókna syntetyczne osadzają się na talerzach i w płucach.
Badacze oszacowali, że dzieci w miastach mogą połykać wraz z kurzem nawet 40 miligramów materiału dziennie, a dorośli - kilka miligramów. Włókna pochodzą głównie z dywanów, ubrań, zasłon i tapicerek. W efekcie - jak podkreślają autorzy - największy wpływ na nasze narażenie mają tekstylia i kurz, a nie dieta.

Naukowcy proponują kilka prostych kroków, które mają większy sens niż rezygnacja z ryb:
- wybieraj szklane lub metalowe opakowania zamiast plastikowych,
- nie podgrzewaj jedzenia w plastiku,
- używaj drewnianych lub stalowych desek i przyborów kuchennych,
- pierz syntetyczne ubrania w niższej temperaturze i pełnych wsadach,
- regularnie odkurzaj - najlepiej odkurzaczem z filtrem HEPA,
- zakrywaj potrawy podczas jedzenia, by ograniczyć opad mikrocząstek z powietrza.
To działania, które realnie zmniejszają ilość plastiku w naszym otoczeniu - w przeciwieństwie do panicznego unikania ryb, które pozostają cennym źródłem składników odżywczych.
Mikroplastik - realny problem, ale nie tam, gdzie myślimy
Badacze podkreślają, że zanieczyszczenie plastikiem to poważne wyzwanie środowiskowe, jednak narracja o "toksycznych rybach" zaciemnia obraz. Mikroplastik jest wszechobecny, ale jego obecność w diecie nie jest dziś uznawana za zagrożenie dla zdrowia człowieka.
Jak piszą autorzy: "Skupienie uwagi na owocach morza jako głównym źródle mikroplastiku jest nieuzasadnione i może prowadzić do błędnych decyzji żywieniowych. Ryby nie są winne - winny jest plastik, który otacza nas z każdej strony".















