"Pożary zombie". Syberia znów zaczyna się palić

W regionie uważanym za najzimniejszy na Ziemi, choć śnieg dopiero zaczyna topnieć, znowu wybuchają pożary. Widać je nawet z kosmosu.

article cover
Agencja FORUM
partner merytoryczny
banner programu czyste powietrze

Temperatura powietrza w Jakucji w okolicach wsi Ojmiakon w nocy nadal jest mocno na minusie, a w ciągu dnia ledwie przekracza jeden stopień Celsjusza. Ten region znany jest jako biegun zimna, bo od lat padają tam rekordy ujemnych temperatur. Prawdopodobnie nie ma zimniejszego miejsca na Ziemi, gdzie na stałe mieszkaliby ludzie. Na początku maja śnieg zaczyna już topnieć, ale rzeki jeszcze przez kilka tygodni będą skute lodem. I to jest tam normalne. Normalne nie są natomiast pożary w tym regionie. Pierwszy zarejestrowano już w połowie kwietnia.

Ich dym widoczny jest nawet z kosmosu. Na zdjęciach z satelity Sentinel-2 widać zamarzniętą rzekę Indygirka, pokryte śniegiem góry i czarne, tlące się punkty.

Cierpieć zaczyna jednak cała Syberia. Władze podają, że w całym regionie ogień objął już 150 tys. hektarów. W Nowosybirsku, uważanym za jego stolicę, rozesłano w zeszłym tygodniu ostrzeżenie o złej jakości powietrzu do 1,7 mln osób. Miasto, trzecie pod względem liczby mieszkańców w Rosji, zaczyna spowijać dym z pożarów wybuchających w okolicy.

Ostatniego lata na Syberii padły rekordy temperatur. Pożary w największym i jednocześnie najzimniejszym regionie Rosji uwolniły do atmosfery tyle dwutlenku węgla, ile w ciągu roku emituje Hiszpania. Tylko że to były pożary, które wybuchły w znakomitej większości latem.

Na nagraniu z listopada zeszłego roku, gdy temperatury spadły do - 25 st. Celsjusza, nad polami w pobliżu Ojmiakonu wciąż unosiły się słupy dymu. Mieszkańcy wsi, na których powołują się lokalne media, twierdzą, że ogień do tej pory nie wygasł.

Poniższy film został nakręcony w temperaturze -30 st. Celsjusza, po miesiącach wyjątkowo mroźnej zimy, gdy w grudniu i styczniu odnotowywano do - 60 st. Celsjusza.

To tzw. pożary zombie. Ogień tli się po śniegiem całymi miesiącami. Płoną torfowiska, których ugaszenie bywa niemożliwe. Na Syberii takie pożary już wybuchały, ale dotąd były rzadkością na tak dalekiej północy.

"Takie zimowe podziemne pożary torfu i węgla drzewnego zostały wywołane już latem i nie ustały do później jesieni. Nie zmniejszyły ich tygodnie opadów, bo ogień może zejść wiele metrów w dół, tworząc niezwykle niebezpieczne płonące kieszenie. Jeśli człowiek lub zwierzę do nich wpadnie, może się spalić żywcem w ciągu kilku minut" - wyjaśniała gazecie "Siberian Times" Ljubow Wasiljewa, która była leśniczką ułusu tompońskiego w Jakucji.

62-latka uważa, że "pożary zombi" to jedna z konsekwencji upadku Związku Radzieckiego. "Wcześniej istniał system kontrolowanego wypalania traw. Specjaliści, posiadający mapy z zaznaczonymi torfowiskami i złożami węgla, nadzorowali ten proces" - twierdzi leśniczka. System upadł wraz z ZSRR i nic nowego nie powstało w jego miejsce. "Powoduje to ogromne letnie pożary, a niektóre z nich zamieniają się w pożary zombie".

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas